Znak, Kraków 2025.
Zmiany
Jest Tomasz Stawiszyński człowiekiem nastawionym na rejestrowanie zmian czy choćby przesłanek do przyszłych zmian – tych, które już wkrótce przekształcą obraz egzystencji całych społeczeństw. Dostrzega subtelne zjawiska, które zapowiadają zaledwie – ale tylko najuważniejszym obserwatorom – nieuniknione. Rejestruje wydarzenia, które mogą mieć olbrzymie znaczenie, nawet jeśli chwilowo nie wydają się zbyt groźne. I zdaje sobie sprawę, że tylko jednostki biją na alarm, jeśli zauważają przekraczanie norm etycznych albo naruszanie granic drugiego człowieka, sam się do nich zalicza, chociaż tego akurat nie podkreśla. Chodzi o to, żeby sugerować czytelnikom bliskość wielkich tematów i zachęcać ich do samodzielnych krytycznych obserwacji. Tomasz Stawiszyński zresztą zachowuje się całkiem sprytnie: raz odnosi się do spraw z mediów społecznościowych, raz – do wielkiej międzynarodowej polityki. Miesza znaczenia i rangi wydarzeń, żeby czytelnicy nie wiedzieli, czego się spodziewać po kolejnym tekście. To nie jest efemeryczny zestaw błahych felietonów, a znacząca seria, teraz, dla wygody odbiorców i nadania trwałości drobiazgom, zamieniona w książkę.
Określony rozmiar tekstów wymusza na autorze dyscyplinę myślową i przy okazji także podkreślanie puent czy obserwacji. Stawiszyński czasami uderza w kasandryczne tony, czasami oprowadza odbiorców jak przewodnik, a czasami po prostu się bawi – ale bez względu na sposób prowadzenia mikrorelacji dba o to, żeby czymś swoją widownię zaskoczyć albo żeby zmusić do refleksji nad zjawiskiem dopiero co oglądanym. Bierze pod lupę wszystko, co może zaintrygować jego czytelników, ale dba też o różnorodność źródeł inspiracji. Czasami będzie zatem wybierał opowieść o życiu i twórczości, czasami – kwestie etyczne albo społeczne. Odnosi się do spraw wielkich, które upycha w felietonowych formach, a niekiedy przygląda się najmniejszym ziarenkom wiadomości, które rozszerza do rozmiaru przystępnego dla odbiorców. Tematyczny misz-masz spojony zostaje charakterystycznym rytmem relacji. Spojrzenie Stawiszyńskiego nie prześlizguje się przez rzeczywistość, raczej co chwilę utyka w innym miejscu i doprowadza do wyciągania kolejnych wniosków. Stawiszyński zaprasza także czytelników do udziału w tej – niełatwej przecież – zabawie. Podsuwa im tropy i przekazuje własne spostrzeżenia, które w zwieńczeniach felietonów przerabia na podsumowania przeważnie niezbyt kojące. Bo jednak łatwiej wydobyć na światło dzienne to, co może zamienić się w zaskoczenie – zwłaszcza jeśli na początku nie wydaje się zbyt groźne ani nawet podejrzane.
Niby są to teksty przesiąknięte spojrzeniem filozoficznym, a przecież wymuszają uczestnictwo (choćby tylko bierne) w dzisiejszym świecie, kulturze i społecznościach. Pozbawione oczywistości, kuszą czytelników rozwiązaniami odkrywczymi i wskazywaniem tego, co kompletnie wymyka się poznaniu. Kilkadziesiąt felietonów pisanych regularnie do rubryki w „Tygodniku Powszechnym” zamieniło się teraz w znakomitą książkę. Problem w tym, że nawet zamiana wielu małych form w jedną dużą nie pozwoli na przyspieszenie lekturowe: tej pozycji po prostu nie da się czytać szybko. Autor bowiem szykuje na czytelników wiele pułapek i spowalniaczy, punktów, które skutecznie wytrącą z procesu czytania i zamienią go w czas na myślenie o właśnie przyswojonej ciekawostce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz