Debit, Bielsko-Biała 2015.
Bałagan
Dla misi Marysi, jak dla każdego malucha, mama jest najważniejsza na świecie. Nic więc dziwnego, że mała bohaterka chce przygotować niezapomniany prezent na urodziny i w ogóle nie bierze pod uwagę własnych możliwości. Nadia Berkane pisze tomik „Marysia i urodziny mamusi” bardziej z perspektywy rozanielonej i wzruszonej matki niż kreatywnych pociech. Jeśli mali odbiorcy zechcą brać przykład z misi Marysi, rodzice będą musieli trochę rzeczy im wytłumaczyć. W przeciwnym razie – aż się proszą o domową katastrofę.
Marysia chce przygotować mamie śniadanie, a dobór produktów, na jakie się decyduje, już grozi rewolucją żołądkową. Mała bohaterka oczywiście robi w kuchni ogromny bałagan – coś się wylewa, coś się kruszy… Wyzwaniem jest także zaniesienie tacy z posiłkiem do łóżka mamy – Marysia niechcący i w dobrej wierze sporo może zniszczyć. Owszem, samodzielność jest wartością pożądaną, ale tutaj ma bardzo wysoką cenę. Kilkulatka wpada też na pomysł, żeby śniadanie ozdobić kwiatami z ogrodu – problem w tym, że te kwiaty mama niedawno zasadziła i była z nich bardzo dumna.
I chociaż mali odbiorcy widzą cały kataklizm: chybotliwe naczynia, potrawy nie do przełknięcia i skrywany żal mamy Koali za pięknymi tulipanami, zobaczą w efekcie tylko wzruszenie solenizantki. Mama nie gniewa się, a jest dumna z córki, nawet gdy oznacza to maskowanie przykrości. Wystarczyłoby przekonać bohaterkę, żeby zajęła się czymś na miarę własnych możliwości, a nie porywała na „wielkie” czyny przysparzające dorosłym kłopotów – chociaż bez tego nie byłoby emocji w fabule, a i uczucia niepewności podczas lektury. Szkoda, że odbiorcy nie mogą w tym wypadku uczyć się na błędach misi Marysi, skoro mama Koala utrzymuje, że nic się nie stało. Kilkulatki nie wyczują tu drugiego dna i prawdziwych intencji dorosłej bohaterki, jeśli więc rodzice nie wskażą im błędów misi Marysi, trudno będzie o zrozumienie i wyciągnięcie właściwych wniosków.
Nie brakuje w tomiku i humoru – chomik Gryzek nie potrafi donieść do pokoju mamy Koali czekoladowych przysmaków: część ląduje w jego brzuszku, a typowo dziecięce łakomstwo kwitowane jest śmiechem. Zresztą w „Marysi i urodzinach mamusi” dominuje serdeczność, sympatyczna atmosfera święta ma się przenosić także na czytelników. Marysia cieszy się z przygotowywanej niespodzianki, a mamusia… jest w tym wszystkim raczej mało ważna, chociaż z pewnością wolałaby uniknąć rozgardiaszu.
Książeczka jest kolorowa, a kreskówkowe trójwymiarowe ilustracje z rozmywanym dalszym planem skutecznie odwracają uwagę od bałaganu, jaki w kuchni robi misia Marysia z Gryzkiem. Przez to maluchy nie zastanowią się nad wadami wybranego rodzaju prezentu, bo efekty działań bohaterów zwyczajnie umykają uwadze, nawet gdy zostaną podkreślone w narracji. Misia Marysia nie dopuszcza do siebie możliwości, że coś miałoby nie pójść zgodnie z planem. Mało tego: gniewa się na Gryzka, gdy ten zachowuje się jak łakome dziecko i czekoladki przegryza surowym makaronem.
Z perspektywy matki taki pokaz samodzielności w wykonaniu pociechy może i byłby wzruszający czy cenny, ale warto też uświadomić dzieciom, dlaczego taki gest nie do końca uszczęśliwi rodziców. Można było podpowiedzieć maluchom inne rodzaje prezentów, wymagające podobnego nakładu pracy, a mniej „męczące” dorosłych w skutkach. Jeśli więc po tej lekturze rodzice nie porozmawiają z maluchami i nie wyjaśnią, co w zachowaniu misi Marysi było niewłaściwe, muszą liczyć się z podobnymi niespodziankami. Wtedy zobaczą, czy łatwo – wzorem mamy Koali – zachować stoicki spokój w obliczu kataklizmu i wszechobecnego bałaganu. Podarowanego od serca w prezencie urodzinowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz