sobota, 9 listopada 2024

Li Kotomi: Wyspa pajęczych lilii

bo.wiem, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024.

Rytuał

W zasadzie tłumacz w posłowiu do „Wyspy pajęczych lilii” przedstawia to, co nasunie się czytelnikom tej powieści jako pierwsze – bohaterem książki Li Kotomi jest język. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Język funkcjonuje tu jednak w kilku odmianach: jest język kobiecy, jest Mowa Wschodzącego Słońca: to, co zaciemnia pobyt na wyspie i stanowi barierę dla przybysza z zewnątrz. Jednak Umi musi przynajmniej spróbować porozumieć się z miejscowymi. Wyrzucona na brzeg przez morze, poraniona i nieprzytomna, zostaje znaleziona przez Yonę. Otoczona czułą opieką, dochodzi do siebie, odzyskuje zdrowie i siły, ale musi też zastanowić się, co robić ze swoim życiem. Na wyspie ma w zasadzie tylko jedną ścieżkę kariery: może zostać noro. Wielka Noro to kobieta, która dba o wyspę i jej mieszkańców, która decyduje o wszystkim i strzeże ładu. Ma też za zadanie pilnować, żeby nie powtórzył się pewien scenariusz z przeszłości. Dlatego też rola owiana jest tajemnicą i sekretu nigdy nie mogą poznać mężczyźni, nawet gdyby przez całe życie przygotowywali się do takiego zajęcia. Umi jest z zewnątrz, ale paradoksalnie ma szansę na zostanie noro, tylko że rytuał przejścia jest wyjątkowo trudny i bolesny. Kiedy jednak wydaje się jedyną sensowną drogą – trzeba podjąć ryzyko.

I w zasadzie Li Kotomi nie zajmuje się przesadnie budowaniem fabuły: najważniejsze są próby odnalezienia się w świecie, w którym wszystko ma nietypowe (z perspektywy przybysza z zewnątrz) określenia, w którym obowiązują nieznane reguły wpisane w kodeks niedostępny obcym. I nawet najbardziej gościnni nie mają możliwości zaprezentowania w pełni uroków wyspy – nad wszystkim unosi się bowiem sekret, pilnie strzeżony i dzielący społeczeństwa. Jeśli chodzi jednak o społeczeństwa – w „Wyspie pajęczych lilii” akcja zawęża się do kilku osób, które mogą podzielić się swoimi doświadczeniami. Obcość wyklucza – nawet nie celowo, a przez pryzmat językowych niekompetencji. Co ważne, z biegiem czasu nie ułatwia się rozumienie wypowiedzi przez bohaterkę (a co za tym idzie – odbiorcy otrzymują kolejne neologizmy i próby imitowania artystycznych zabiegów z powieści, nie można liczyć na to, że z czasem wyklaruje się znaczenie – chociaż tłumacz zawsze dba o to, by dało się je wywnioskować z kontekstu; czasami pojawiają się też wykładnie gramatyczne). Z jednej strony jest zatem samotność i kształtowanie się zalążków cieplejszej relacji między bohaterkami, z których jedna pomocy potrzebuje, a druga chce jej udzielać, z drugiej strony – jest poczucie niepasowania do środowiska. „Wyspa pajęczych lilii” to książka liryczna i zorientowana na kreślenie mitów założycielskich, wypełniona niespiesznie następującymi po sobie wydarzeniami. Jest o dążeniu do niemożliwego i o odkrywaniu siebie w chwili, w której trzeba zacząć wszystko od nowa. Jest o przyjaźni wbrew wszelkim przeszkodom, o poświęceniu i o tym, ile można zrobić dla drugiego człowieka, żeby go uratować. Przez zabawy słowem zyskuje niepowtarzalny klimat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz