wtorek, 22 września 2020

Kiran Millwood Hargrave: Kobiety z Vardø

Znak, Kraków 2020.

Oskarżenia

Kobiety, które sobie radzą, nie budzą zaufania. Przynajmniej w głębokiej przeszłości, chciałoby się wierzyć, że tylko wtedy. Akcja powieści „Kobiety z Vardø” przenosi czytelników do Norwegii w XVII wieku – a jednak szokuje aktualnością warstwy metaforycznej. Oto osada, w której wszyscy mężczyźni zginęli na morzu. Nie było ich wielu – zaledwie czterdziestu – jednak ich nieobecność jest dotkliwa dla pań, które pozostały przy życiu i które teraz muszą sobie to życie – także społeczne – przeorganizować. Skazane na los, którego nie chciały i nie wybierały, powinny jak najprędzej nauczyć się męskich zadań: wypływać w morze, naprawiać sieci, wykonywać rozmaite, także najcięższe prace – niezbędne do przetrwania. I kobiety z Vardø mimo przeciwności losu sobie radzą. Jasne, że brakuje im ukochanych – ale nie ma czasu na sentymenty i na zastanawianie się nad powinnościami. Ciężka praca jest najlepszym lekarstwem dla psychiki. Nie ma w tym ani manifestów dotyczących wolności płci pięknej, ani prób zachwiania nierównowagą świata: wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że kobiety z Vardø po prostu nie miały innego wyjścia jak podjąć przerwane przez mężów, ojców i braci zadania – w przeciwnym wypadku skazałyby się na okrutną śmierć. Jednak niektórzy posługują się wyłącznie schematami i nie dopuszczają do siebie żadnych czynników łagodzących. Na wyspę przybywa znany łowca czarownic – ten nie przepuści żadnej samodzielnej kobiecie, każdej udowodni, że pogwałciła odwieczne prawa i zasługuje wyłącznie na stracenie: najlepiej – spalenie na stosie. Nagle okazuje się, że to, co stanowiło przejaw zdrowego rozsądku, komuś nastawionemu fanatycznie może przeszkadzać do tego stopnia, by dążył do zniszczenia zastanego porządku. I o tym są „Kobiety z Vardø”.

Kiran Millwood Hargrave nie poprzestaje jednak na prostej – choć sensacyjnej (tym bardziej że opartej na faktach) fabule. Interesuje ją w pierwszej kolejności przesłanie – fakt, że można było decyzje i tak już pokrzywdzonych przez tragedię kobiet zinterpretować na ich niekorzyść, stłamszona droga do wolności i samodzielności płci pięknej – a także forma. „Kobiety z Vardø” to powieść melodyjna i poetycka, powieść, która zwraca uwagę swoim kształtem. Pochłania czytelników ze względu na sposób prowadzonej narracji, buduje oryginalny i obcy jednocześnie świat – piękny w swojej surowości i w tajemniczości. Kiran Millwood Hargrave celowo przedstawia odbiorcom rzeczywistość z pozoru oniryczną, maskowaną wyobraźnią – przez to może jeszcze silniej zaakcentować niezgodę na jakiekolwiek ograniczenia dotyczące określonych grup społecznych. Chociaż sięga do przeszłości, wykorzystuje temat tak, żeby zamienił się w uniwersalny – i żeby wywołał społeczny oddźwięk. „Kobiety z Vardø” to książka, o której niełatwo zapomnieć – zamieniona na piękną literaturę tragedia i pokazanie, do czego prowadzi fanatyzm. Kiran Millwood Hargrave daje odbiorcom cenną lekcję, zmusza ich do zastanowienia się nad systemami wartości i przypomina, że zacofanie w myśleniu nawet kilkaset lat temu nie powinno było mieć racji istnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz