Czarne, Wołowiec 2020.
Żałoba
Co pozostaje z trzydziestoparoletniej kobiety, która musi pochować matkę? Mira Marcinów proponuje czytelnikom przejmującą prozę, która już w zamyśle stać może obok tomu „Matka odchodzi” Tadeusza Różewicza, a jest bardzo osobistym – i jednocześnie precyzyjnym – komentarzem do relacji między trudną emocjonalnie matką i zagubioną w rozpaczy córką. Matka umarła kilka lat wcześniej, może dwa, może już nawet więcej – na razie autorka boryka się z tematem i ciągle przeskakuje od dzieciństwa do dorosłości, od matczynej opieki do opieki nad matką, przelatuje przez tematy związane z budowaniem zależności, rejestruje wszelkiego rodzaju modyfikacje więzi. Matka jako ta, która wypala mnóstwo papierosów i która otwarcie może rozmawiać o seksie, momentami zamienia się w małą dziewczynkę, potrzebującą wsparcia. Małą dziewczynką jest też jej córka, która – już jako dorosła – musi podjąć się wyzwania i zamienić w domową pielęgniarkę oraz pocieszenie. A przecież w nastoletnich latach usłyszała od terapeuty, że jest matką swojej matki. I ta relacja nagle wybrzmiewa wtedy, gdy nadchodzi czas pożegnania.
„Bezmatek” raz jest komentarzem poetyckim, raz filozoficznym, żeby następnie przejść do typowo dziennikowego i wspomnieniowego rytmu normalności – także w języku. Autorka czasami ucieka się do niedomówień i do urywanych fraz, które świetnie oddają zestaw skomplikowanych emocji. Traktuje książkę jako możliwość wyrzucenia z siebie silnych uczuć, zwykle – skrywanych starannie przed światem i nawet przed matką nieujawnianych. Osobisty tom jest okazją do rozliczenia się z rozmaitych stanów, od fascynacji i wspomnień wygładzanych i upiększanych przez pamięć oraz żal – po przygotowanie na odejście i niekończącą się żałobę. Bohaterka tego tomu jest osierocona i chociaż ma już własne życie, to czas spędzony z matką w jej chorobie i odchodzeniu zamienia ją z powrotem w dziecko, dziecko, które nie potrafi poradzić sobie z rozstaniem. Na tę śmierć nie ma zgody, nawet jeśli matka bywała irytująca czy dziwna. Może i nie zawsze zachowywała się jak podręcznikowe matki, może i miała zestaw swoich wad, może i usiłowała żyć po swojemu zamiast wcielać się w rolę matki – ale teraz to wszystko zamienia się w zaletę w oczach córki, która próbuje uporządkować sobie rzeczywistość. Dawne niesnaski przestają się liczyć, co nie znaczy, że Mira Marcinów wybiela rodzicielkę i buduje jej pomnik. Matka w dalszym ciągu pozostaje nieidealna, nawet w książkowym pożegnaniu – tyle tylko, że kiedy jej zabraknie, to owa nieidealność stanowi kolejny atut. „Bezmatek” to książka wstrząsająca, książka, która nie pozostawi czytelników obojętnymi. Kierowana zwłaszcza do matek i córek – pozwala zdefiniować, nazwać albo przynajmniej wskazać wzajemne zależności i piękno relacji. To imponująca opowieść, w której równie ważne jest to, co wypowiedziane, jak i to, co przemilczane i pozostawione w domysłach odbiorców. Mira Marcinów gra na najsilniejszych emocjach, a jednocześnie nie ma w tym poszukiwania sensacji pozaliterackich. Śmierć matki wykorzystuje jako tworzywo literackie, żeby powiedzieć znacznie więcej, niż da się zrobić słowami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz