Egmont, Warszawa 2019.
Zmiana planów
Maskotki są jednoznacznie dobre. Wszystkie dzieci wiedzą, że to powiernicy prawdziwych sekretów, że można im ufać i że chronią przed niebezpieczeństwami. Jednak Przemysław Surma i Jakub Syty próbują trochę odwrócić ten motyw i zasugerować maluchom wielką przygodę – zresztą w kontynuacji pomysłu o ożywieniu zabawek. W czwartym tomie serii Kubatu, „Ani mi się śni”, Kaj musi wrócić do profesora i przekonać go, by ten przestał zajmować się pokazami z fizyki (lepszymi niż sztuczki magiczne, bo możliwymi do powtórzenia w domu!) i wrócił do swojego dawnego wynalazku. Profesorowi udało się kiedyś bowiem wszczepić maskotkom mechaniczne serca – dzięki temu stały się jeszcze bardziej prawdziwe (jakby na przekór świadomości, że dzieci i tak widzą w nich żywe stworzenia i traktują jak partnerów). Ale teraz dawne rozwiązanie ujawnia swoje słabe strony. Znika Dziobato, ukochana zabawka Malwinki. Elwirka, starsza siostra dziewczynki, prosi o pomoc Kaja i Kubatu – bez nich nie da się rozwiązać zagadki. W „Ani mi się śni” pojawia się zatem prosta fabułka oparta niemal na zabiegu rodem z horroru. Miś Pluszatek, maskotka wyrzucona przez jakieś dziecko, do istnienia potrzebuje energii – czerpie ją z innych maskotek, zamieniając się w swoistego wampira. Należy przekonać go, by zaprzestał tego procederu, a przy okazji przywrócić szansę istnienia wykorzystanym przez niego zabawkom (w tym Dziobato). Pluszatek to bardzo czarny charakter w tej bajce – jednak przechodzi metamorfozę, która pozwala uwierzyć, że odtąd wszystko będzie dobrze.
Surma i Syty proponują dzieciom komiks prosty i jednowątkowy. Przygody Kubatu nie mogą być skomplikowane ani w fabule, ani w sposobach tworzenia kadrów, tu liczy się kreskówkowość i czystość przekazu. Istnieje wielkie zagrożenie dla bohaterów (bardziej dla zabawek niż dla dzieci, skoro energia do baterii bierze się z mechanicznych serc kompanów), ale odbiorcy będą silnie przeżywać wydarzenia. To bajka w starym stylu – bez cukierkowości i obiecywania, że wszystko jest piękne: do szczęśliwego finału trzeba dojść, trzeba wypracować sobie możliwość egzystencji spokojnej. Zakończenie jest więc dla dorosłych przewidywalne i mocno moralizatorskie, z kolei dzieciom się spodoba – zniknie bowiem przyczyna strachu. Na dzisiejszym rynku wydawniczym wydaje się, że Syty i Surma wręcz przesadzają z grozą w historyjce – ale na tym właśnie polegają klasyczne fabuły, które do dzisiaj cieszą się wielkim powodzeniem. Zamiast lukrowanego świata – jest wielka przygoda.
„Ani mi się śni” to tomik z dużymi rysunkami pozbawionymi zbędnych szczegółów w kolejnych kadrach. Syty i Surma nie tworzą wielopłaszczyznowej opowieści: owszem, gdzieś w tle przemycają drobiazgi dotyczące relacji międzyludzkich: dlaczego niby Kaj może się poświęcać dla Elwirki albo – komu bardziej potrzebne jest wieczorne wspólne czytanie, tacie czy dziecku – to zagadnienia dodatkowe i urozmaicające opowieść. To komiks dla kilkulatków, starsze dzieci szybko się znudzą jednokierunkowością wysiłków autorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz