Lira, Warszawa 2019.
Śmierć po drodze
Nie ma zbyt wielu chętnych na wycieczkę do Paryża, właściwie to biuro podróży do tej pory zajmowało się tylko krajowymi wojażami, po raz pierwszy i eksperymentalnie decyduje się wysłać turystów autokarem za granicę – i raczej nikt nie zechce powtórzyć tego doświadczenia. Kierowca jest nieuprzejmy i trzęsie się o pojazd, nie pozwala w nim śmiecić ani korzystać z toalety, krytykuje pasażerów i próbuje nimi rządzić. Narzuca wszystkim swoje zdanie i zachowuje się, jakby robił innym łaskę przez to, że raczy prowadzić wóz. Przewodniczka wycieczki najchętniej zajęłaby się swoimi sprawami, nie za bardzo odpowiada jej czynienie honorów, witanie uczestników wyprawy i komentowanie mijanych miejsc. Zresztą w tym autokarze każdy ma coś na sumieniu – przeważnie to wady charakteru, które wychodzą na jaw w zderzeniu z obcymi, w zwykłych rozmowach. Pretensje, uprzedzenia i wymagania psują wizerunek niemal każdego z pasażerów: ludzie są kłótliwi i wymagający, czerpią satysfakcję z dokuczania innym i forsują własne zdanie bez opamiętania. Brakuje empatii i skromności. Ale to dobrze: dzięki temu Katarzyna Gurnard może bawić się charakterami i proponować czytelnikom kryminał na wesoło. Rozśmiesza przede wszystkim za sprawą niesnasek w autokarze i silnych osobowości w nim przebywających – ale starcia międzyludzkie są tu przeniesieniem obserwacji z życia, przy ewentualnym lekkim ich wyostrzeniu. Wszystko stanowi dość niezwykłe tło dla sensacyjnych wydarzeń. Oto bowiem w autokarze nagle umiera mężczyzna, który do tej pory tylko zrzędził i popijał z termosu ziółka. Szybko staje się jasne, że został otruty, ale nikt z uczestników wycieczki nie przyznaje się do tak haniebnego uczynku. Fakt, że każdy miałby powód i możliwości, to już zwyczajne zjawisko w strukturze gatunku. Motywacje kolejnych postaci odkrywać będzie pani Henryka, starsza pani, która na emeryturze lubi bawić się w detektywa. Jej amatorskie śledztwa uderzają przenikliwością i pomysłowością, są też źródłem niewymuszonego humoru.
Już po przerwanej wycieczce pani Henryka łączy ze sobą fakty, obserwacje podczas podróży i znajomość ludzkich charakterów, by wysnuwać wnioski chwilowo ukrywane przed odbiorcami. Bohaterka doskonale wie, co ma robić: odwiedza kolejnych towarzyszy wyprawy, naciąga ich na zwierzenia, umiejętnie żongluje wiadomościami, przekazuje tylko to, co niezbędne, żeby zyskać nowe informacje. Jest w tym nadzwyczajnie skuteczna dzięki przenikliwemu umysłowi. Gra rolę naiwnej starszej pani, bo przez to nie wydaje się groźna i nikt nie podejrzewa jej o detektywistyczne działania. A że bohaterka współpracuje potajemnie z policją – przekonuje ulubionego kapitana, żeby pozwolił jej działać i wyposażył w niezbędną ochronę – musi odnosić sukcesy. To portret, który Gurnard zapożycza trochę od Agathy Christie, trochę od Joanny Chmielewskiej, a trochę z seriali kryminalnych – nie sili się na oryginalność, bo wie, jaki obrazek zyska największe uznanie czytelników. Kieruje się do tych odbiorców, którzy nie przepadają za krwawymi kryminałami i rozbudowaną warstwą psychologiczną. Sama nie sili się na wyszukane czy rozbudowane opisy, lubi za to zagadki detektywistyczne i zadania logiczne również dla czytelników. Stawia na pozorną normalność, tutaj ani na moment nie rezygnuje z kreacji starszej pani – dla dobra śledztwa. Jest „Pani Henryka i morderstwo w autokarze” (drugi tom serii „kioskowej”, która ma szansę podbijać rynek literatury rozrywkowej) powieścią prostą i trochę przypominającą młodzieżowe kryminały – ale jednocześnie może urzekać za sprawą wierności klasycznemu gatunkowi, nastawieniu na zabawę i odejściu od skandynawskich ponurych powieści. Pani Henryka pociągnie za sobą nie tylko szerokie grono emerytów znudzonych rozwiązywaniem krzyżówek – to bohaterka, która ma siłę przebicia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz