wtorek, 20 listopada 2018

Renata Kosin: Złodziejka dusz

Księgarnia Gandalf

Filia, Poznań 2018.

Na uboczu

Sprawdzony schemat w obyczajówkach o posmaku historycznym, od pewnego czasu bardzo mocno eksploatowany w czytadłach, właściwie niemal obowiązkowy. Na szczęście Renata Kosin jest autorką doświadczoną i do przewidywalnego biegu wydarzeń dodaje bardzo ładną narrację i humor. Co prawda bohaterkę portretuje również zgodnie z takimi scenariuszami – ale kto zaakceptuje początek, ten później nie będzie mieć problemów z przedziwnym mariażem literatury dziecięcej i okultyzmu. W tle tomu przewijają się zapiski i życiowe doświadczenia Heleny Bławatskiej, z kolei Anastazja Niebieska, bohaterka tej historii, w trudnych chwilach przywołuje sobie w myślach cytaty z „Kubusia Puchatka” czy „Alicji w Krainie Czarów”. W pewnym momencie tych cytatów jest aż za dużo, na szczęście orientuje się w porę sama autorka – i przerywa natłok haseł. Wiadomo, że mają one pełnić funkcję kotwic, przywoływać beztroskę i atmosferę bezwzględnej akceptacji – w końcu „Złodziejka dusz” ma być tomem krzepiącym i optymistycznym, realizacją marzeń stereotypowych bohaterek i równie stereotypowych odbiorczyń. W rzeczywistość wkrada się jednak tajemnica – b to, co z reguły staje się jasne na pierwszych stronach obyczajówek, tutaj stanowi zagadkę. Dalecy krewni Anastazji proszą kobietę, żeby na pewien czas zamieszkała w ich domu i zaopiekowała się wszystkim. Na tę propozycję dobroduszna Anastazja przystaje, bo akurat jest na życiowym zakręcie, nie zastanawia się zresztą przesadnie nad ukrytymi motywami. Wprowadza się do domu i natychmiast odkrywa szereg niespodzianek. W domu najwyraźniej ktoś grasuje, a może… straszy: przedmioty zmieniają swoje położenie, słychać dziwne dźwięki, a sąsiedzi podtrzymują przekonanie, że okolica należy do wyjątkowych ze względu na nietypowe (paranormalne) zjawiska. Stopniowo Anastazja wkracza na ścieżkę prowadzącą do rozwiązania zagadki – autorka proponuje szyfr jak z „Szatana z siódmej klasy”: zapiski pozornie bez sensu odkrywają znaczenia, kiedy zaczyna się kreatywnie myśleć. Anastazja nie jest w tych działaniach sama, jej sąsiad – Tadeusz – dzielnie jej pomaga. Renata Kosin potrafi sięgać po filmowe sceny jak z horrorów, dobrze też operuje wszelkiego rodzaju zaskoczeniami. Udaje jej się oddalić rutynę i zaprosić do świata bohaterki bez wysiłku. Trudno co prawda uwierzyć, żeby fanki pogodnych obyczajówek były równocześnie fankami Bławatskiej i ucieszyły się z wprowadzanych fragmentów jej pism. Oczywiście to sposób na interteksty bardziej ambitne niż klasyka literatury czwartej, a i brakujący klucz lekturowy. Anastazja otrzymuje mapę do skarbu, a droga będzie długa i kręta. Renata Kosin bardziej zajmuje się wątkiem detektywistycznym niż romansowym – ten drugi zawiesza, żeby wprowadzać elementy niepokojące i sygnały zmieniających się gatunkowych inspiracji.

Odbiorczynie – miłośniczki literatury kobiecej – otrzymują tutaj prozę bardzo dopracowaną, Kosin nie wybiera stylu pop, nie zamierza upraszczać opowieści. Czerpie autorka z bestsellerowych czytadeł, ale urozmaica przewidywalne historie. Samodzielnie kształtuje charaktery postaci, a do tego bawi się intrygami. Lubi szykować niespodzianki dla czytelniczek, często z tego korzysta. W „Złodziejce dusz” przeszłość pojawia się jako nośnik treści – nadaje charakter całemu domowi i otoczeniu, przypomina o wartości tradycji. Anastazja dowiaduje się, że rodzinne więzi przejawiać się mogą na różne sposoby, nawet bez bezpośredniego kontaktu.

Anastazja znajduje swój azyl, chociaż wcale nie szuka schronienia. Byłaby już w stanie poradzić sobie z własnymi problemami, ale konfrontację i rozmaite nieprzyjemności może odłożyć w czasie. Na razie ma wakacje od życia, może i emocjonujące przesadnie, ale przynajmniej niebanalne. Renata Kosin podsuwa odbiorczyniom udaną obyczajówkę, od której trudno się oderwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz