środa, 3 października 2018

Ewa Zdunek: Lekarstwo na żal

W.A.B., Warszawa 2018.

Mediacje i troski

W kontynuacji “Mediatorki” Ewa Zdunek dalej nie radzi sobie za dobrze z budowaniem fabuły i rozkładem akcentów powieściowych. Pisze nieźle, ale konstrukcyjnie opowieść się chwieje. Postacie znikają na bardzo długo, jakby autorka o nich zapominała, rozwiązania zagadek pierwotnie wprowadzanych z sugestią przełomowości okazują się banalne i spychane na margines. Wydaje się, że autorka wreszcie porzuciła relacjonowanie wszystkich szczegółów pracy swojej bohaterki, ale kiedy Marta wchodzi do biura, natychmiast giną pozostałe kwestie. Niby jest tu coś nowego – ale znowu Ewa Zdunek chce zbawiać świat i udzielać porad małżeńskich, zapominając o samej historii. “Lekarstwo na miłość” jest znacznie większe objętościowo od “Mediatorki”, ale ponownie Zdunek potrzebuje mnóstwo miejsca na reklamowanie zawodu – zamiast skupić się na akcji.

A szuka w powieści kryminału. Najpierw wysyła swoją bohaterkę na Sycylię i uniemożliwia kontakt z bliskimi. Seria zamachów - mafijnych porachunków - zapowiada, że może Ewa Zdunek zrezygnuje z uwypuklania negatywnych cech charakterów turystów i zajmie się motywami kryminalnymi – ale jednak autorkę o wiele bardziej interesuje wiwisekcja dokonywana przez Martę w ratach. Po powrocie do kraju również zarzuca tę postać szeregiem przykrych niespodzianek: ciężka choroba i śmierć ojca oraz morderstwo popełnione na byłym mężu to dramaty najbliższe. Marta musi się jednak zmierzyć i z destrukcyjnym związkiem przyjaciela (to motyw rysowany bardzo grubą kreską i w przesadzie – oraz długości trwania - aż niewiarygodny, trochę próbuje autorka wskazać motywacje mężczyzny, ale nieprzekonująco), i z bezczelnymi, narzuconymi jej statystami (w relacjach z nimi nie działa stanowczość, kobieta traci cały autorytet, co tylko pokazuje rozbieżność między jej samooceną i rzeczywistością), i z dwiema matkami (odzywa się biologiczna, a ta, która Martę wychowała kłamie, zachowuje się agresywnie albo ucieka). Jeśli do tego dołożyć zmartwienia o przyjaciółkę czy ciągłe starcia z przedszkolanką, wychodzi na jaw, że mediatorka mimo całej teoretycznej wiedzy asertywna być nie umie.

W tej codzienności bohaterki psuje Ewa Zdunek to wszystko, co nabudowywała na wakacjach. Gubi dawne wątki, a gdy sobie o nich przypomni, traktuje je zdawkowo. Nie przekonuje do charakterów (przez hiperbolizacje) ani do motywacji postaci. Skupia się znowu na rejestrowaniu problemów, z jakimi ludzie trafiają do mediatora. I tam, gdzie unika moralizowania a stawia na oryginalność - jest świetna, wystarczy wspomnieć rodzinny spór o dom matki albo o damskie fatałaszki. Jeśli jednak wchodzi w doradztwo małżeńskie na poważnie - może czasami zmęczyć. Brakuje w książce - znowu rozrywkowej, co przecież jest atutem, zdecydowania, wyzwalania akcji a nie tylko podporządkowywania się pojedynczym wątkom ustawianym po kolei. Warsztat narracyjny Ewa Zdunek ma dość dobry (warto by jeszcze zrezygnować z dodawania określeń do już powiedzianego, takie dublowanie treści zamiast pokazywać zdecydowanie, podkreśla niepewność, zupełnie niepotrzebnie). Ucieczka od fabularnych oczywistości to już walor, na którym można budować ciekawe historie – Ewa Zdunek powinna jeszcze tylko mocno popracować nad szkieletem historii, tak, żeby wiedziała, co się stanie z postaciami jeszcze zanim zasiądzie do spisywania ich losów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz