Egmont, Warszawa 2017.
Przepis i tyle
Bardzo dużym wyzwaniem będzie dla dzieci, które uczą się czytać, tomik z pierwszego poziomu serii Czytam sobie, „Pora na pomidora (w zupie)” Justyny Bednarek. Przede wszystkim ze względu na temat, bo miało którego kilkulatka wciągnie przepis na zupę pomidorową. Chwytliwy tytuł to jedyny wabik: później autorka wymienia składniki oraz sposób przygotowania potrawy. Choćby i najpyszniejsza – brakuje tu dodatkowej motywacji do czytania. Być może na moment Bednarek przyciągnie małych kucharzy lub kuchennych pomocników – albo łasuchy. Ale brak fabuły to poważny mankament. Jeśli dziecko ma zabrać się do ćwiczenia czytania, powinno wiedzieć, co uzyska. Przepis na zupę pomidorową to sposób na jednorazowe zaspokojenie ciekawości, ale co dalej?
Zupę w tomiku gotuje Eufrozyna i to otwiera drugą z problematycznych kwestii. Do tej pory prym w wyszukiwaniu mało używanych synonimów spełniających wymogi cyklu wiódł Zbigniew Dmitroca – trudno było o bardziej skomplikowane bajeczki (a to duża sztuka, jeśli weźmie się pod uwagę, że tekst ma mieścić do dwustu wyrazów). Teraz na prowadzenie, dość niechlubne, wysuwa się Justyna Bednarek. Owszem, ma tu znaczenie choćby rezygnacja z dwuznaków czy zmiękczeń: mają być tylko podstawowe głoski. Tyle że znalezienie synonimu spełniającego założenia i używanego na co dzień to w takim wypadku podstawa. Autorka ułatwia sobie zadanie przez źle brzmiące zdrobnienia (danko i miksowanko – ostatnim, który mógł sobie pozwolić na podobne językowe manipulacje był Edward Dziewoński). Eufrozyna oznacza, że Justyna Bednarek będzie do przesady zawyżać poprzeczkę. Na tym poziomie serii dzieci dopiero uczą się czytać, nie powinno się ich zniechęcać łamańcami językowymi, których z niczym nie skojarzą. A pojawia się tu i prima sort, i receptura czy ukrop. Zdanie „Eufrozyna serwuje pomidorowy cud z listkami bazylii” wielu odstraszy od samodzielnego czytania. Trudno będzie maluchom przedzierać się przez niezrozumiały tekst, pełen wieloliterowych pułapek: dzieciom należy wyżej stawiać poprzeczkę, ale nie wolno popadać w przesadę: tych fraz same mogą nie zrozumieć – zwłaszcza że nie funkcjonują one w codziennym życiu. To pokazuje, że może nie ma sensu ćwiczyć czytania – skoro umiejętność rozpoznawania liter nie przekłada się na zrozumiałość. Zamiast dowcipnej, dorównującej tytułowi historyjki, lekkiej i przyjemnej, Justyna Bednarek serwuje ciężkostrawną całość.
Dobrze, że Daria Solak wie, dla kogo tworzy. W jej wykonaniu ilustracje kuszą pozorną naiwnością (widać ślady kolorowania, co zachęci dzieci do samodzielnego ozdabiania menu), a także humorem: składniki zupy robią wesołe minki i dają się lubić. Gdyby ta lekkość istniała też w samej książeczce, czytałoby się całość zupełnie inaczej. Daria Solak przy rysowaniu myśli o dzieciach i to od razu procentuje. Tomik przyjemnie się ogląda i jest kolorystycznie wyważony. „Pora na pomidora (w zupie)” to publikacja oznaczona quasi-gatunkowym określeniem „przepis” i może ktoś zechce, oczywiście z mamą, wypróbować podpowiedzi autorki. Ale czytać samodzielnie chętniej dzieci będą inne tomiki.
Przy okazji warto zwrócić uwagę i powtarzać do znudzenia: unikanie dwuznaków, żeby ułatwić małym dzieciom lekcje czytania, będzie na nic, jeśli w zamian pojawią się słowa, których maluchy nie miały okazji usłyszeć (więc i których sensu nie zrozumieją). Jeśli seria ma prowadzić do samodzielnego odkrywania lektur, nie wolno popełniać takich błędów. To, co dorosłym wydaje się oczywiste, dla kilkulatków wcale takie być nie musi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz