WNK, Warszawa 2016.
Decyzje
„Judyta”, ostatnia część trylogii Niepokorne Agnieszki Wojdowicz jest równocześnie częścią najlepszą. Autorka w punkcie wyjścia odwołuje się do dawniej nakreślonych planów Klary oraz tytułowej bohaterki. Ta pierwsza angażuje się w działalność polityczną i wywrotową, przemyca bibułę lub amunicję, ta druga zajmuje się malowaniem i przygotowywaniem wystaw. Pierwsza szerzy hasła feministyczne, druga wychowuje córkę, owoc nieślubnego związku. Agnieszka Wojdowicz przeskakuje między tymi postaciami, bo zapewniają fabule mocną różnorodność. Z czasem okazuje się też, że zaprzyjaźnione kobiety sporo łączy: obie chcą żyć po swojemu, a nie podporządkowywać się opinii innych. Obie działają autodestrukcyjnie, nawet jeśli w przekonaniu, że szukają własnego szczęścia.
Agnieszka Wojdowicz w zderzeniu tych dwóch postaci może tym razem uzyskać kontrast między polityką i obyczajowością. Sytuacje, w które wplątuje się Klara, dają przegląd nastrojów społecznych z początku XX wieku. Pojawiają się tu nazwiska znane z historii i wydarzenia postrzegane przez pryzmat upartych kobiet. Klara, wolna od sentymentów i wyzwolona, przejmuje się jednak losem kilkulatka, rezolutnego urwisa, którego poznaje za sprawą pewnego wypadku. O ile nie lubi manifestowania uczuć, chce znaleźć klucz do tego dziecka. Przy okazji małego Tymika uruchamia autorka również temat dzieci ulicy, które radzą sobie i nie dopuszczają do siebie dorosłych. To kolejny społeczny motyw pasujący zresztą do całej historii. Judyta tymczasem zastanawia się, jak przekonać małą Hanię do mówienia po polsku i jak przekazać jej żydowskie tradycje. Jej niezalegalizowany związek z Maxem przestaje mieć znaczenie w obliczu wydarzeń z przeszłości. Judyta dużo ryzykuje, ale też podejmuje decyzje, jakich nie powstydziłyby się dzisiejsze bohaterki. Wojdowicz robi wszystko, by po zakończeniu lektury czytelniczki zatęskniły za przedstawianym światem, mimo komplikacji na drodze do szczęścia kobiet. Akcję prowadzi tym razem autorka odważnie, jakby widmo końca trylogii oznaczało przyzwolenie na ostrzejsze rozwiązania. To sygnał dla odbiorczyń – nie da się przewidzieć finału. Dzięki temu też „Judyta” nabiera barw.
Jednym z mocnych punktów opowieści jest stawianie na koloryt lokalny. Wojdowicz dobrze wie, że nie tylko w obyczajach odtwarzać musi przeszłość, zwłaszcza że jej bohaterki uwielbiają wprost łamać konwencję i wystawiać na próbę cierpliwość co bardziej konserwatywnych znajomych. Olbrzymia dawka przeszłości kryje się w detalach, trudno tego nie docenić – język nie jest stylizowany (mimo że postacie wysławiają się dość dystyngowanie), ale w opisach widać pilne śledzenie dawnych mód. Wbrew pozorom nie spowalnia to narracji, autorka ma w zanadrzu całkiem sporo rewelacji dla odbiorczyń i może spokojnie zatrzymywać się nad znakami czasu, nie tylko tymi publicystycznymi.
W „Judycie” widać też, jakie wartości mogą być uniwersalne, wspólne bohaterkom i odbiorczyniom – ten zabieg, bardzo częsty w dzisiejszych powieściach historycznych, nie funkcjonuje tutaj na prawach uproszczenia czy szukania czytelniczek. Wynika wprost z fabuły, jest efektem wybranych zdarzeń i kontrowersyjnych decyzji postaci. W „Judycie” mimo obyczajowych ograniczeń epoki bohaterki same wywalczą sobie wolność zachowań. Są na tyle silne, żeby poradzić sobie z nieżyczliwymi opiniami, mogą samodzielnie kształtować los. Owszem, mają przy tym sporo do stracenia, ale są skłonne podjąć ryzyko, bo tylko w ten sposób będą mogły się realizować. „Judyta” stanowi wymarzone zamknięcie cyklu – i jeszcze jedno spojrzenie na życiowe wybory bez względu na zewnętrzne ograniczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz