Wielka Litera, Warszawa 2016.
Malkontent z konieczności
„Setka” Krzysztofa Vargi pozostawia wielki lekturowy niedosyt. Bo niby wszystko jest w porządku: kąśliwy i ironiczny ton, swobodnie płynące słowa, starannie wymyślane puenty do poszczególnych felietonów (a w rzeczywistości najczęściej recenzji przefiltrowanych przez osobowość autora). A jednak to tom bardzo na marginesie, na marginesie wydarzeń kulturalnych, do których autor tak bardzo chce się odwoływać. Czyta się Vargę jak zwykle świetnie. Tylko że momentami autor tępi pióro zupełnie niepotrzebnie, jakby brakowało mu ciekawych tematów i musiał uciekać się do absurdów zabawnych i bez literackiego komentarza. W „Setce” całkiem sporo jest omówień literackich i paraliterackich kuriozów, zupełnie niepotrzebnie wyciąganych na światło dzienne i obudowywanych satyrycznymi opiniami. Tu nie trzeba za bardzo się wysilać, żeby uruchomić żarty, komizm (niezamierzony przez twórców) Varga otrzymuje na tacy – za to trudno go doceniać, nawet mniej wytrawni w pisaniu odnosiliby sukcesy jako prześmiewcy-felietoniści.
Varga czyta, ogląda filmy, czasem przechadza się do teatru (albo akurat się nie przechadza, kpiąc sobie z tych, którzy oceniają bez sprawdzania), zagląda do świata polityki i irytuje się katolicyzmem (nawet nie katolicyzmem jako takim, a głosami „ciemiężonych”). Odwołuje się do spraw głośnych – włącza w dyskusję o zarobkach pisarzy, o literackich modach, o spadku czytelnictwa, o „pisarstwie” celebrytów. Jeśli tylko zauważy jakiś powód do malkontenctwa, narzeka, nawet gdy nie uzyska w ten sposób nic oryginalnego. O przekonaniu co do krytykowania jako powinności felietonisty pisze w blurbie – tyle że wielu jego wiernych czytelników zapewne bardziej ucieszy błyskotliwość spostrzeżeń czy nawet publicystyczne prowokacje, a nie narzucanie sobie negatywnych komentarzy. Z rzadka autor daje się czemuś (lub komuś) porwać, bezpieczniej czuje się w minorowych tonach wyznań, uprawiając antyreklamę. „Setkę” czyta się dobrze, ale czasem coraz łatwiej przewidzieć nie tylko, do czego Varga zmierza, ale nawet – jakich argumentów użyje. Zwłaszcza że przewija się przez tom kilka motywów „koronnych”. Nie da się odmówić poszczególnym tekstom błyskotliwości i kąśliwej ironii, ale w hurcie niepotrzebnie się ujednorodniają.
Plusem jest tu też szereg odwołań do własnych doświadczeń, nawet jeśli owe doświadczenia to tylko relacje z włączania się w nurt życia kulturalnego kraju (czyli reakcje na głośne produkcje). Varga pisze o własnych, subiektywnych odczuciach, nie zamierza nikomu narzucać wrażeń ani dyktować właściwych reakcji. Tym samym, siłą rzeczy, traci na drapieżności – trudno choćby chcieć podejmować dyskusję z kimś, kto wyraźnie zaznacza, że wyraża tylko własne zdanie. Ma Varga kilku swoich „wrogów” dyżurnych (między innymi w Kalicińskiej widzi całe zło kobiecej literatury rozrywkowej), wprowadza kilka równie wygodnych co zbyt upraszczających rzeczywistość uogólnień. I cały czas w lekturze „Setki” czeka się na coś więcej – na jakiś przebłysk ponad zgorzknieniem, na złotą myśl wartą zapamiętania, na felieton, który będzie się czytać dla artystycznych wzruszeń, a nie tylko dla reakcji na kulturalne lub polityczne sprawy. Może za kilka lat okaże się „Setka” ostatnim felietonowym wyzwaniem, modelowym przykładem gatunku (i narracyjnych talentów Vargi). Dzisiaj jednak nie robi spodziewanego wrażenia. Chciałoby się w „Setce” czegoś mocniejszego, pulsowania rytmu w miejsce stałego poziomu, chciałoby się wstrząsu, olśnienia lub przynajmniej drgnięcia. Nie oznacza to, że Varga pisze źle. Pisze bardzo dobrze, tyle że apetyt rośnie w miarę jedzenia i przydałoby się coś więcej niż tylko cichy bunt.
„Setka” to zbiór tekstów krótkich i istniejących w powiązaniu ze społeczno-kulturalnym kontekstem. Można będzie w przyszłości pod wpływem Vargi zainteresować się życiem literackim i polskim kinem. Kto nie zna twórczości tego autora, „Setką” będzie zachwycony, kto zna – może czekać na coś więcej. Krzysztof Varga o wiele lepiej wypada jako powieściopisarz, tu z jego pomysłów zostaje tylko styl. Parę razy będzie się można podczas lektury uśmiechnąć (chociaż dla zaangażowanych w rodzimą kulturę to raczej śmiech przez łzy), parę razy – pohamować chęć natychmiastowego osobistego sprawdzenia polecanych lub odradzanych produkcji. I tyle…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz