Jaguar, Warszawa 2016.
Eksperymenty twórcze
Można się było tego spodziewać, że po „Zniszcz ten dziennik” rynek wydawniczy czeka wysyp podobnych publikacji. „Yolo for fun” to jedna z nich, „antyksiążka na poprawę humoru” – zestaw zadań dla młodych odbiorców. „Yolo for fun” traktować można nie tyle jak książkę, co jak brudnopis w połączeniu ze szkolnym pamiętnikiem – miejsce twórczej ekspresji, towarzyskich szaleństw i zadań, które nie zmieściłyby się w klasycznych publikacjach. Dawniej tylko co bardziej twórcze nastolatki mogły zakładać takie zeszyty. W „Yolo” nie potrzebują już rozbudowanej wyobraźni, wystarczy, że będą wypełniać polecenia. Ale i takie korzystanie z książki będzie pomocne w uruchamianiu kreatywności.
Przede wszystkim jest „Yolo for fun” publikacją jednorazowego użytku. Niektóre strony trzeba z niej wyciąć (z pasków papieru robi się kadr, grzywkę lub… kulkę do rzucania w potencjalną sympatię). Znajdą się tu proste poprawiacze humoru, symbole do wręczania innym i „amulety”. zaklinacze szczęścia. Część kartek zostanie zniszczona przez rozmaite substancje: na którąś trzeba wylewać różne płyny, inną potrzeć ulubionym owocem. Po co? Z ciekawości: można sprawdzić, jak długo utrzyma się zapach lub co stanie się z mieszanką kolorów. Nawet jeśli tego typu eksperymenty wydają się dziwne i niepotrzebne, zainspirują. Podobnie jak zadanie z wklejaniem na stronę znalezionych nitek. To w rzeczywistości ćwiczenie uwagi, próba podkreślenia indywidualizmu – na co przecież nastolatki są bardzo wyczulone. Skoro „Yolo for fun” to dostępna wszystkim publikacja, każdy jej odbiorca poczuje się zobligowany do tego, by nadać jej unikatowy charakter, choćby wyłącznie przez twórcze manifestacje. Tomik zachęca zresztą do rywalizacji: niektóre zadania zostały przygotowane tak, by dzielić się efektami z innymi – a to już budowanie wokół książki społeczności fanów. Ci nigdy nie będą się nudzić – niektóre zadania wymagają wręcz odrzucenia zwykłych zasad postępowania, prowokują do niewinnych wygłupów i zapewniają całkiem miłe wspomnienia. Ta książka daje prawo do bycia lekko szalonym, beztroskim i wyzwolonym z systemu zakazów i nakazów. Jako taka musi się spodobać młodym odbiorcom.
Poza nietypowymi poleceniami (wysypywanie na polaną klejem stronę kawy lub piasku, kapanie woskiem z kredek) pojawiają się tu standardowe zabawy – w dorysowywanie, uzupełnianie i tworzenie. Raz będzie to wykonywanie kolaży, raz – wklejanie wyciętych z gazet oczu. To nieprawda, że „Yolo for fun” wprowadza nowatorskie metody spędzania wolnego czasu czy oddalania stresów – tego typu zabawy istniały i dawniej, przenikały do nielubianych podręczników czy na ostatnie strony zeszytów. Teraz zyskują rację bytu: Margaret Okeey zna naturę nastolatków, wie, jakie wyzwania sprawią im przyjemność i pozwolą się oderwać od szarej codzienności. Nieprzypadkowo ta książka w podstawowej wersji jest czarno-biała – to odbiorcy mają zapełnić ją kolorami i własną osobowością, a żeby rozrywka była pełniejsza – mogą dzielić się eksperymentami z przyjaciółmi. „Yolo for fun” to ekstremalna wersja dziennika kreatywnego. Stopień absurdu niektórych zadań sprawia, że publikacja może rzeczywiście wpływać na poprawę humoru. Ważniejszy jest jednak inny aspekt działania: uruchamianie kreatywności. Na część wyzwań odbiorcy nie wpadliby samodzielnie, zwłaszcza teraz, gdy w myśleniu i tworzeniu zastępują ich komputery. „Yolo for fun” to cofnięcie się do dziecięcej radości, zbiór nikomu niepotrzebnych (według reguł dorosłego świata) eksperymentów i wrażeń. Ta publikacja nie rywalizuje z książkami, bo też nie należy jej traktować jak książki. Nie stanowi zagrożenia dla czytelnictwa. To rozrywka w czystej formie, zabawa dla zabawy i przypomnienie beztroskiego smaku samodzielnej twórczości. Komu te zadania się nie spodobają – nie musi korzystać, nastolatki jednak Margaret Okeey do siebie przekona, nawet te, które nie szukają sposobu na pokonanie nudy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz