środa, 28 października 2015

Richelle Mead: Srebrne cienie

Nasza Księgarnia, Warszawa 2015.

Akcja

Niespodzianka. Piąty tom w serii Kronik krwi, „Srebrne cienie”, to powieść, w której uczucia schodzą na daleki plan. Richelle Mead nie chce już w nieskończoność i na dwa głosy analizować tego, co łączy Adriana i Sydney. Pozostawia im pewność, że „środek wciąż spaja” i skupia się jedynie na strachu. Odchodzi też od swoich zwykłych narracyjnych schematów – „Srebrne cienie” to powieść o brawurowej akcji, bez chwili wytchnienia. Te czytelniczki, które czekały na uczuciową stabilizację, nie mogą jednak być zawiedzione. Miłość istnieje i jest silniejsza niż kiedykolwiek dotąd.

„Serce w płomieniach” zakończyło się zamknięciem Sydney w ośrodku reedukacji, miejscu owianym złą sławą i przerażającym nawet tych, którzy nie mają nic na sumieniu. Teraz dziewczyna stara się odzyskać wolność. Stopniowo poznaje reguły rządzące w tym więzieniu. W odróżnieniu od dawnych powieściowych bohaterów Sydney wie, że słowa niewiele znaczą. Może więc automatycznie powtarzać to, czego się od niej oczekuje, nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia ani moralnych dylematów. Walczy każdą dostępną bronią. Na zewnątrz Adrian także próbuje pomóc, chociaż najpierw musi poradzić sobie z mrokiem wywoływanym przez moc ducha. Poza rozłączeniem oboje wystawiani są na pokusy w postaci atrakcyjnych znajomych, ale tego wątku Richelle Mead nie traktuje poważnie. Wszystkich zbytnio pochłania plan ucieczki. Akcja zawęża się tu do Sydney i Adriana – na długo znika towarzystwo z Palm Springs, nie ma także czarownic. Autorka zwraca się do postaci z tła i tylko po to, by zakochani nie działali samotnie.

W „Srebrnych cieniach” akcja polega na ciągłych ucieczkach i pościgach. Śmiałe precyzyjne plany przeplatają się z działaniami spontanicznymi, a adrenalina przepaja całą fabułę. Mead zagląda w miejsca, które dotąd budziły największą grozę i owiane były tajemnicą, umożliwia odbiorczyniom pojęcie ogromu przeszkód stojących na drodze szczęśliwej miłości. Ale w tej książce Sydney działa jak automat. Niczym nie zaskakuje i nic się w jej zachowaniach nie zmienia. To Adrian wyrasta na pierwszoplanowego bohatera. Jego prywatny demon przybiera bardzo wyraźny kształt. Do tego dochodzi sytuacja rodzinna – przystojny wampir wreszcie odzyskuje matkę, ale nie potrafi zaakceptować jej wyborów. Szkolne perypetie kompletnie tracą na znaczeniu, ale nic nie mogłoby się równać z aktualnymi problemami pary bohaterów.

Richelle Mead do tej pory nastawiała się na analizy stanów emocjonalnych postaci, zmiany przestrzeni służyły jej przede wszystkim do wydobywania uczuć. Tu jest inaczej: autorka skupia się na przedstawieniu działań. Podąża za Sydney, która usiłuje rozpracować system bezpieczeństwa w ośrodku reedukacji (a ponieważ cel uświęca środki, bohaterka nie waha się przed używaniem magii), tropi też Adriana – bo bez jego wsparcia Sydney nie ma szans na wyzwolenie się z sideł alchemików. W tej powieści zresztą wszystko dzieje się bardzo szybko. Mead, która dotąd raczej hamowała rozwój wydarzeń w obrębie pojedynczych książek, w „Srebrnych cieniach” gna bez przystanku. Wygląda to tak, jakby jeszcze przed zamknięciem cyklu proponowała kilka finałów. W jej ujęciu każda scena kipi od emocji. Mead nie rezygnuje ze stylu – narracja zachowuje swoją plastyczność, ale przez tempo akcji staje się bardziej drapieżna a mniej sentymentalna. To w „Srebrnych cieniach” nowość. Przeniesienie środka ciężkości z porywów serc na sensacyjne działania sprawia, że tom nie wydaje się stereotypowy i znów budzi ciekawość dalszego ciągu. Mead modę na wampiry w powieściach dla młodzieży wykorzystuje w sposób oryginalny: przy jej serii nie można się nudzić. Sydney i Adrian to bohaterowie, których przygody wykraczają poza zwyczajny romans z książek typu paranormal – i bardzo dobrze, bo dzięki temu Richelle Mead zyskuje rosnące grono zwolenników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz