sobota, 5 września 2015

Mila Rudnik: Miłość przychodzi z deszczem

Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Pomyłka

Mila Rudnik wybrała fabułę tyle melodramatyczną, co niemożliwą, pozwala więc sobie na rozwijanie trudnej romansowej historii na przekór wszelkim przesłankom. Jej tom „Miłość przychodzi z deszczem” przypomina fabułą tasiemcowy serial i budzi zastrzeżenia od strony psychologicznej. Równocześnie autorka tak prowadzi akcję, by wtajemniczyć czytelniczki w największe sekrety postaci, a to zapewni jej wierne grono odbiorczyń spragnionych międzyludzkich dramatów.

Jest tu dwóch braci bliźniaków, Marek i Marcin. Obaj szczęśliwie zakochani, zakładają własne rodziny. Marcin jednak nie może dać żonie upragnionego potomka, namawia więc Marka na bardzo odważny krok. Żaden z mężczyzn nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji nonsensownej decyzji i mimo że śmiały plan udaje się zrealizować w stu procentach, żaden nie przypuszcza nawet, co przyniesie najbliższa przyszłość. „Miłość przychodzi z deszczem” to historia dwóch par, Marcina i Doroty oraz Marka i Ani. W wypadku samochodowym ginie jeden z bliźniaków, zabierając do grobu wielką rodzinną tajemnicę. Drugi z braci ma możliwość wprowadzenia tak potrzebnych zmian. Nie stać go tylko na prawdę.

Rudnik przedstawia losy obu kobiet równolegle. Dorota wychowuje dziecko i coraz bardziej oddala się od męża, Anna nie potrafi poukładać sobie życia na nowo, wciąż rozpacza po ukochanym. Teraz fakty zna tylko jeden człowiek, który w dodatku nie może podzielić się wiedzą z najbliższymi. I to milczenie – w założeniu aż do końca życia – staje się największym wyzwaniem. Z bohatera robi marionetkę, człowieka właściwie pozbawionego sumienia. Mila Rudnik pod kątem psychiki postaci budzi wątpliwości: owszem, samej fabule dobrze robią kontrowersyjne decyzje braci. Ale w kontekście późniejszych wydarzeń zimne kalkulacje nie mają już racji bytu i sprawiają, że fabuła okazuje się nieco papierowa.

Autorka opiera tę pozycję na wielkich wstrząsach i uczuciach, z którymi nie da się walczyć. Nie obchodzi jej ani upływ czasu, ani przemiany zachodzące w bohaterach: wszyscy muszą się trzymać raz zaplanowanych postaw. W emocjach ani czas, ani śmierć nie są w stanie namieszać, przez co tom „Miłość przychodzi z deszczem” okazuje się całkiem nierealny. Rudnik dostarcza zgrabnej historii zawieszonej w próżni, to jest pozbawionej kontekstowej podbudowy. Brzmi to tak, jakby autorka nie chciała wsłuchać się w realne potrzeby bohaterów i uciekała od ich charakterów. Funduje odbiorczyniom narrację zgrabną (choć łzawą), ale liczy się dla niej bardziej serialowy efekt podtrzymywania ciekawości niż prawdopodobieństwo.

Z jednej strony można docenić fakt, że Rudnik odchodzi od utartych ścieżek i szuka własnego pomysłu na powieść, z drugiej uderza naiwność tego pomysłu i jego życiowe nieprzystosowanie. Autorka stosuje czasowe przeskoki, żeby pokazać zmiany w rzeczywistości bohaterów, dobrze też rozkłada fabularne tąpnięcia, ale poza książką jej świat nie istnieje. „Miłość przychodzi z deszczem” to publikacja, którą czyta się dla rozwiązania zagadki – tyle że ta zagadka dość późno znajduje miejsce w tekście. Rudnik natomiast unika przegadania i rozmydlania tematu, a to dzięki tworzeniu nowej, niewyeksploatowanej przez modę sytuacji. Międzyludzkie relacje przybierają u niej inny wymiar: moralne oceny pozostawia autorka czytelniczkom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz