niedziela, 16 sierpnia 2015

Arleta Tylewicz: Szczęście do poprawki

Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

Scenariusz

Dawniej ten schemat fabularny kojarzył się przede wszystkim z romansami, teraz, odkąd wszedł do obyczajówek, które stały się bestsellerami, nie chce już opuścić nowego gatunku. W efekcie w ogromnej liczbie babskich czytadeł (a nie używam tego określenia deprecjonująco) cała akcja zaczyna się od smutnego życiowego wydarzenia: on zdradza. Zdradza, ma wyrzuty sumienia, albo i nie, wybiera inną, albo trwa w małżeństwie, bo boi się podejmowania radykalnych kroków. I tak decyzje spadają wyłącznie na nią, to ona musi sprawę przemyśleć i postanowić, co robić.

Arleta Tylewicz na rynku debiutuje powieścią „Szczęście do poprawki” i od wiadomej przełomowej sceny zaczyna swoją książkę. Jagoda, co oczywiste, jest zrozpaczona: właśnie zawalił się jej świat. Jej mąż, Leszek, od trzech lat miał romans, a kiedy prawda wyszła na jaw, niespecjalnie zależało mu na uczuciach żony. Jagoda postępuje więc tak, jak wiele zdradzanych bohaterek na początku powieści – wyjeżdża, żeby zdystansować się od najtrudniejszego aktualnie tematu i zastanowić nad tym, co robić dalej. Wyjeżdża i spotyka Wiktora, na widok którego serce zaczyna jej bić żywiej. Wiktor to obowiązkowy w tego typu sytuacjach rycerz-pocieszyciel. Jednak Leszek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W tej powieści podążanie za bohaterami przypomina odkrywanie znanych (lub możliwych do przewidzenia, jakby znajomych) dróg: drobne fabularne niespodzianki są autorce potrzebne tylko dla wprowadzenia decyzyjnych komplikacji. Finał jest znany (nie tylko miłośniczkom gatunku) od pierwszej strony, za to moralna szarpanina ma dostarczyć emocji podczas lektury. Bo rzeczywiście Jagoda, zamiast od razu iść w baśniowe rozwiązanie (co pozostawiłoby spory niedosyt), trochę się w życiu plącze. Musi, to jej cena szczęścia.

W takim razie, skoro fabuła nie zaskakuje, dlaczego czyta się „Szczęście do poprawki” i nie odkłada lektury mimo znanych nut i tematów? Ze względu na pomysł narracyjny autorki. Arleta Tylewicz postanawia opisać normalne życie i to w leniwym raczej tempie. Pozwala bohaterce rozważać nową sytuację w rozbudowanych dialogach z przyjaciółką, doprowadza do dokładnego przeanalizowania faktów i postaw, źródeł kryzysu i możliwości. Jeśli gdzie indziej zdrada jest po prostu impulsem do działania, tu stanowi bodziec do zastanowienia się nad całym związkiem i nad kwestiami lojalności. Jagoda wszystkie uczucia wywleka na światło dzienne, zwierza się innym z najskrytszych przemyśleń. Tylewicz zapewnia więc uzupełnienie do standardowych historii, a do tego zaspokaja ciekawość tych wszystkich odbiorczyń, które chciałyby pozostać jak najbliżej postaci.

Jest też w „Szczęściu do poprawki” jeszcze jeden wabik: liczba azyli dla pokrzywdzonej Jagody. Kobieta schronienie znajdzie u najlepszej przyjaciółki, co normalne, ale i u gospodarzy, do których wyjeżdża po ucieczce, i u rodziców. Wszędzie przyjmowana jest z wyrozumiałością, cierpliwością i dobrocią, co samo w sobie jest mało widowiskowe, ale dodaje czytelniczkom otuchy i pokazuje, że nie trzeba trwać w toksycznej relacji, a warto zawalczyć o szczęście. W „Szczęściu do poprawki” Tylewicz popełnia trochę debiutanckich błędów – i w konstrukcji powieści, i w stylistyce (od czasu do czasu), dla własnej wygody tworzy jeszcze dość papierowych bohaterów, ale czytelniczki lubujące się w romansowych obyczajówkach tej autorki nie przekreślą, bo mimo lekturowych niedociągnięć zaangażują się jednak w życie Jagody i w damsko-męskie odwieczne schematy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz