środa, 16 lipca 2014

Liane Moriarty: Sekret mojego męża

Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.

Wybory

Jak wygląda szczęście budowane na zakłamaniu – zastanawia się Liane Moriarty – i złych wyborów życiowych nie pozostawia bez kary. Trąciłoby to może dydaktyzmem niepożądanym w obyczajówkach, gdyby nie fakt, że „Sekret mojego męża” potrafi trzymać w napięciu i zaangażować do lektury aktywnej. Autorka wręcz zmusza odbiorczynie, by zastanowiły się nad losami postaci i podjęły się oceny ich decyzji. A te nie są łatwe. Sprawy wielkiego kalibru wpisane w codzienność rzadko kiedy mogą uskrzydlać. Z reguły oznaczają wielkie zmiany i nieustannie poprzedzający je strach.

W trzech pierwszych rozdziałach tomu „Sekret mojego męża” autorka przedstawia trzy różne rodziny w momentach niemalże przełomowych. Cecilia znajduje list od męża, który ma otworzyć dopiero po jego śmierci. Rachel, która nigdy nie pogodziła się ze śmiercią córki (a także z niewykryciem sprawcy morderstwa), dowiaduje się, że jej syn z rodziną chce zamieszkać za oceanem. Tess słyszy od męża i kuzynki przyjaciółki, że zaiskrzyło między nimi (ale jeszcze ze sobą nie spali). Z pozoru nie ma żadnych punktów stycznych. Ale Liane Moriarty prowadzi opowieść tak, by losy tych rodzin w którymś momencie się zazębiły i zaczęły na siebie wpływać. A wtedy nie da się już wydostać z trybików fabuły aż do zakończenia.

Autorka posługuje się schematami, które zawsze próbuje ożywić – modyfikuje drobne elementy, wprowadza silne charakterystyki postaci, nie zapomina o detalach, z których składa się codzienność. Stawia na silne uczucia, bo to zawsze się w obyczajówkach sprawdza, ale unika gry na sentymentach – jeśli nawet odnosi się do motywów bliskich szerokiej grupie czytelniczek, nie szuka pocieszenia ani usprawiedliwień – twardo pozostawia bohaterki w punkcie, w którym muszą znaleźć siły na samodzielne i zdecydowane działanie. List, który ma być tajemniczy, w pewnym momencie staje się niemal przeszkodą w fabule – zbyt długo żona waha się, czy może go przeczytać i co też w nim znajdzie. Rozterki moralne zabierają sporo miejsca i puentują kilka rozdziałów. Autorka próbuje w ten sposób zmusić czytelniczki do przeanalizowania sytuacji – i dokonania własnych wyborów, funduje im refleksje natury etycznej, co urozmaica lekturę, ale w samym tonie mogłoby zostać pominięte.

Pyta Moriarty o granice poświęcenia w imię szczęścia bliskich – oraz o możliwość zaspokajania własnych pragnień w obliczu potrzeb rodziny. Przedstawia swoich bohaterów w bardzo różnych rodzinnych konfiguracjach i włącza ich w częste dzisiaj dylematy – szczęście może rozproszyć zdrada (to banał, ale ładnie oprawiony), emigracja czy wielka tajemnica z przeszłości. I cały szereg innych spraw, właściwie niemożliwych do przewidzenia a zmuszających do przewartościowania egzystencji. „Sekret mojego męża” angażuje odbiorczynie do kibicowania bohaterom i do oceniania ich wyborów – ale wywołuje także szereg refleksji nad własną codziennością i każe się zastanowić nad priorytetami ekstremalnych, podsuwanych przez autorkę sytuacjach. To obyczajówka wypełniona celnymi spostrzeżeniami – ale nie byłoby tego narracyjnego sukcesu, gdyby nie udało się autorce stworzenie charakterów postaci. Decyzje są w tej powieści dobrze umotywowane – chociaż zawsze zależą od okoliczności. A ponieważ w sytuacjach z tej książki w zasadzie nie ma dobrych wyborów i jedynych akceptowalnych dróg, Liane Moriarty może od siebie uzależnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz