piątek, 21 czerwca 2013

Meredith Mileti: Szczęście na widelcu. Powieść w pięciu daniach

WNK, Warszawa 2013.

Smaki nowego życia

Powieści obyczajowe bazujące na temacie potraw i przepisów kulinarnych tworzą odrębny nurt w literaturze rozrywkowej i podobają się tym wszystkim czytelniczkom, które szukają lektur ciepłych, optymistycznych i apetycznych. Dobra kuchnia łagodzi obyczaje i koi niepotrzebne emocje, wycisza, a przy tym – odpowiednio opisana – syci. Po historiach kulinarnych nie sposób spodziewać się wyjścia poza określone scenariusze. Ale odbiorczynie otrzymują dokładnie to, na czym im zależało, nie mają więc powodu do narzekań.

Meredith Mileti postępuje zgodnie z wytycznymi powieści kulinarnych, chociaż droga do szczęścia jest u niej wyboista i długa. Mira zostaje sama z nowo narodzoną córką. Jej mąż odszedł do kochanki, a rozpad związku pociąga za sobą również rozstania na gruncie zawodowym – bohaterka nie może przejąć ukochanej restauracji, wyprowadza się więc z dzieckiem do ojca i szuka własnej drogi. Przez cały czas tęskni jednak za gotowaniem. Nie chce pogodzić się z koniecznością zmian, ale życie właściwie nie daje jej wyboru. Mira próbuje przystosować się do nowych warunków, mimochodem pomagając wszystkim wokół.

„Szczęście na widelcu” to historia o wyraźnym kierunku akcji, ale Mileti robi, co może, by odbiorczynie nie miały pewności, jak potoczą się losy bohaterki. Uzyskuje ten efekt przede wszystkim dzięki mnożeniu pozostających w orbicie Miry postaci: wśród mężczyzn, których poznaje, co najmniej kilku nadawałoby się na nowych partnerów. Mira musi także uregulować swoje relacje z innymi: początkowo uczęszcza na kurs kontrolowania emocji i panowania nad agresją, co samo w sobie jest pomysłowym przełamaniem literackiego schematu. Później również na stereotypy nie ma czasu, jest tu bowiem i samotna matka, i przyjaciel, który ma problemy z alkoholem, nowa partnerka ojca, pracodawczyni – cały szereg postaci, z których każda ma znaczący wpływ na postawy i decyzje Miry. Choćby nawet bohaterka chciała popaść w apatię i przestać działać – nie ma na to najmniejszych szans.

Mirę cieszy przygotowywanie posiłków. W życiu pełnym burz i wyzwań jedzenie okazuje się bezpieczną stałą. Tematy kulinarne powracają w życiorysie bohaterki (zarówno w zawodzie, jak i w domowej krzątaninie, a także w planach na przyszłość), jednak nie dominują nad opowieścią. Cała historia podzielona jest na części – „dania” – a poza tym pod koniec Mileti podaje kilka przepisów, ale nie zamęcza tą pasją czytelniczek, raczej wzbudza zainteresowanie i zachęca do gotowania, a przy okazji nadaje książce smaku i sprawia, że fabułka nie budzi większych sprzeciwów.

W „Szczęściu na widelcu” sfera interpersonalnych kontaktów jest równie ważna jak smaki potraw. Meredith Mileti w jednym i drugim znajduje przyjemność. Wie, że nic nie rozprasza smutków tak dobrze i tak skutecznie, jak pyszne jedzenie i miłe towarzystwo – ale nie chce w ten sposób moralizować, więc po prostu przedstawia odbiorczyniom swoją wizję świata po prywatnej katastrofie. Chętnie sięga po skrajności i wybory, które mają zaważyć na całym życiu bohaterów – robi to jednak wdzięcznie. Jej powieść ma dostarczać przyjemności, a tego podczas lektury nie powinno zabraknąć nawet wówczas, gdy autorka kreśli bardziej ponure wizje losów Miry. Ta książka prowadzona jest według optymistycznego scenariusza, nie ma w niej miejsca na ostateczne klęski i upadki – każdy kataklizm może stać się początkiem całego łańcucha dobrych wydarzeń. Oczywiście nie jest to skomplikowana filozofia, a jej echa stale powracają w czytadłach – ale „Szczęście na widelcu” to historia rozrywkowa i jako taka się sprawdzi, zyskując uznanie rozmiłowanych w kulinariach odbiorczyń, które nie są pewne, czy mogą jeszcze realizować własne marzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz