Zielona Sowa, Warszawa 2013.
Klasyczna wyprawa
Tappi to postać, która ma połączyć we wspólnej lekturze dzieci (słuchaczy) i ich rodziców (lektorów). Wiking ma renifera Chichotka i wraz z nim wybiera się w rejs po Szumiących Morzach. W drodze Tappi spotyka rozmaite baśniowe istoty, między innymi trolla Burczka, smoka Naburmulaka i złego czarodzieja Torbula – a to zaledwie kilka postaci z całej galerii przewijających się przez rozdziały. Tappi, który marzył o wyprawie i wielu przygodach, może teraz cieszyć się wolnością. A przy tym – przekonywać się, że posiadanie przyjaciół bardzo pomaga w życiu, zwłaszcza kiedy trzeba wydostać się z opresji. Bo przecież w wikingowych doświadczeniach nie może zabraknąć różnych przygód.
Marcin Mortka jest jednak wyznawcą łagodnego nurtu fabuł, jego bajka przypomina odcinki kreskówki i nadaje się na lekturę przed snem. Autor podpowiada wyobraźniowe przygody, ale nie straszy. Tappi to bohater w gruncie rzeczy naiwny, zawsze dobry, niegroźny, ale też prawie pozbawiony poczucia humoru. Całą energię bowiem poświęca Mortka na wymyślanie awanturniczej fabuły i wplatanie w nią od czasu do czasu drobiazgów o wartości edukacyjnej. Ponadto z każdej przygody dzieci powinny odczytać wychowawczy morał. Pod tym względem Tappi jest bardzo klasycznym bohaterem – wydawałoby się, że jemu podobni nie mają już dziś wstępu do literatury czwartej.
Mortka wpatrzony w tradycyjne narracje, przenosi ich rozwiązania do swojej książki, nie zawsze z dobrym skutkiem. Zwraca się do małych odbiorców, przypominając im o obecności i roli tatusia i mamusi (zawsze z takimi zdrobnieniami) podczas czytania – wyklucza zatem samodzielną lekturę, czasem namawia do przewrócenia strony – te zabiegi zamiast budować napięcie, wybijają z rytmu i niemal wyrzucają z baśniowego świata: tak może też działać programowa infantylizacja opowieści. Tappi dobrze sprawdziłby się jako bohater kreskówki dla najmłodszych, bo w książce akcja toczy się trochę za szybko. Mortka stawia na rozwój wydarzeń, a to przeszkadza mu w budowaniu klimatu. W efekcie uzyskuje serię przygód bohatera, ale nie wszystkich odbiorców przekona do chwilowej egzystencji w jego świecie. Właśnie dla wzmocnienia wymowy bajki autor decyduje się na swoistą językową stylizację – czasem zmienia szyk wyrazów, by zdania brzmiały bardziej baśniowo, innym razem mnoży nazwy i czarodziejskie byty (szkoda, że w onomastycznych poszukiwaniach tkwi w jednym powielanym zestawie głosek, tu też nie ułatwi kilkulatkom błyskawicznej identyfikacji bohaterów). Nie ma natomiast czasu na rozwijanie konfliktów, zarysowuje się je i od razu trzeba je rozwiązywać. I to może być podstawową przeszkodą dla nieco starszych maluchów – natychmiast pojawiające się emocje nie mają dobrego zakotwiczenia w tekście, przez co nie wywołają pożądanych reakcji u dzieci.
Marta Kurczewska ilustruje tę historię i również nadaje jej pozory klasyki. Grafiki są tu czarno-białe (i wyglądają na wykonane ołówkiem), pojawiają się w ramkach (za które często wychodzą postacie). Archaiczny styl zapewniają winiety – powtarzane na każdej stronie motywy – sugerują one opowieść przygodowo-awanturniczą, ważną i starą. Dość udane są te rysunki, Kurczewska wstrzeliła się w odpowiedni styl. Dzieci prawdopodobnie wolałyby kolorowe ilustracje, ale propozycje Marty Kurczewskiej obronią się podczas lektury. „Podróże Tappiego po Szumiących Morzach” mogą na chwilę przyciągnąć dzieci do lektury – dorosłym wydadzą się zbyt proste od strony fabularnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz