WAM, Kraków 2012.
Piękno drobiazgów
Drobne scenki i oryginalne (lub nieprzewidywalne) historyjki z życia wzięte ubarwiają zwykle każdą powieść, zapadają w pamięć i umilają lekturę, choć dla fabuły mają dalszoplanowe znaczenie. Trudno sobie wyobrazić, by z takich drobiazgów udało się stworzyć całą książkę – a jednak Arthurowi Gordonowi za „Przypływ zachwytu” należą się wyrazy uznania. Efektu nie psuje ani nieco egzaltowany tytuł, ani podział na rozdziały „dary”. Bez żadnych zastrzeżeń przyjmą tom ci odbiorcy, którzy poszukują duchowych wskazówek, życiowych mądrości i podpowiedzi, jak reagować w określonych sytuacjach. Można „Przypływ zachwytu” potraktować jako przewodnik czy pomoc w samorozwoju – ale wcale nie trzeba tego robić, by dalej cieszyć się ciekawą lekturą. Niewykluczone, że i sceptycy znajdą tu fragmenty, do których zechcą wracać: pomocna w tym będzie tematyczna różnorodność, a i sposób wtopienia w tekst filozoficznych refleksji o człowieku.
Arthur Gordon przyjmuje w narracji strategię zwierzenia. Stara się wprowadzić czytelników we własny świat, w którym pojawiało się mnóstwo wartych opisania przypadków. Szczególny urodzaj na ludzi wygłaszających wartościowe uwagi czy wręcz życiowe mądrości pozwoliłby z łatwością podważyć prawdopodobieństwo relacji – ale przecież przyjęta konwencja umożliwia też odrzucenie nachalnej retoryki. Ton zwierzenia sprzyja zadumie – więc autor bez trudu osiągnąć może swój cel. Jego książka pozwala wierzyć w bezinteresowną dobroć i prawdziwe uczucia, osiąga mniej więcej to samo, co agresywnie promowane podręczniki samorozwoju – lecz zupełnie innymi chwytami. Tam pojawia się krzyk, tutaj – szept. Tam – natrętnie powtarzane frazy, których nie można poddać krytyce, tutaj – punkt wyjścia do zastanowienia się nad kolorami życia. Autor odwołuje się do swoich doświadczeń: krzepiących, dodających otuchy, optymistycznych, budzących nadzieję, czasem smutnych za to cennych… Przytacza kolejne historie osnute na konkretnych wydarzeniach, pokazując, jak łatwo w życiu o niezwykłość. Część opowieści zawiera ukryte, a część całkiem jawne przesłania dla wszystkich. Porady zostają niekiedy rozwinięte (jak w przypadku listu ze wskazówkami dla chrześniaka, chociaż to przykład ekstremalny) tak, by każdy, nawet pozbawiony potrzeby rozmyślania nad tekstem, pojął sens przesłań i spostrzeżeń autora; czasem są te porady wyróżnione w tekście dużymi literami, a czasem ukrywane w rodzajowych scenkach.
Ale Arthur Gordon daleki jest od mnożenia prostych zachwytów i skłania innych do wzruszeń. Pisze rzeczowo, jakby chciał opowiedzieć wydarzenie a nie wywołać emocje. Jest skoncentrowany na drobnych „akcjach” poszczególnych tekstów, za to nie próbuje zarzucać czytelników własnymi przeżyciami – ani tym bardziej przekonywać ich do podobnych postaw i reakcji. Unika egzaltacji i kaznodziejstwa, nic nie chce perswadować. W „Przypływie zachwytu” jest miejsce wyłącznie na drobne scenki połączone ze wspomnieniami autora – oraz na porady zwykle jemu udzielane. Te porady zyskują jednak rzadko spotykany w rubrykach psychologów kształt, są konkretne i spójne – i czasem chce się je wypróbować od razu, z czystej ciekawości. W taki właśnie sposób Gordon może dotrzeć do swoich odbiorców. Oczywiście czytelnicy o naturach romantyków czy idealistów, rozmiłowani w poezji i lubujący się w pięknie, zachwycać się też będą liryczną stroną tej narracji oraz wrażliwością autora – bo to zjawiska, których nie sposób pominąć w czytaniu. Arthur Gordon wydaje się być w swojej książce szczery – i to sprawia, że może sobie pozwolić na sugerowanie czytelnikom lekcji życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz