Świat Książki, Warszawa 2012.
Jak czekolada
„Uliczka aniołów” jest dokładnie tym, czego czytelniczki Sheili Roberts będą się spodziewać: ciepłą bożonarodzeniową opowieścią o przezwyciężaniu problemów, sile naiwnej i bezinteresownej dobroci oraz miłości, przed którą się nie ucieknie. Senny klimat małego miasteczka a także atmosfera przyjemnego oczekiwania na świąteczny nastrój towarzyszą ludziom w ich całkiem przyziemnych troskach, optymizm i serdeczność tłumią smutki i lęk. Powieści w tym stylu czyta się dla tchnącego z nich spokoju, baśniowej wręcz prostoty i obietnicy, że wszystko się jakoś ułoży, jeśli nie dzięki przychylnemu losowi, to za sprawą pomysłowych, wiernych i prawdziwych przyjaciół. Takie historie zdenerwować mogą zatwardziałych realistów, ale spragnionym szczęśliwych zakończeń odbiorczyniom spodobają się bez zastrzeżeń. Zwłaszcza że Sheila Roberts nie potrafiłaby skrzywdzić swoich postaci w powieściowej teraźniejszości, choć przeszłość bohaterki mają pogmatwaną i często trudną.
W „Uliczce aniołów” po raz kolejny widać wiarę w bezinteresowną dobroć, a przy okazji i brak tak modnej asertywności. W małym miasteczku kilka kobiet postanawia namówić mieszkańców do spełniania dziennie jednego dobrego uczynku. Tym posunięciem próbują też usprawiedliwić (same przed sobą) rozmaite przejawy własnych słabości i odruchów serca. Emma bez przerwy pozwala na to, by jej klientka wychodziła z towarem i nie płaciła – chociaż właścicielka sklepu znalazła się już na granicy bankructwa i będzie musiała zamknąć sklep. Jamie rozdaje czekoladę i próbuje zagłuszyć traumatyczne wspomnienia z nieudanego małżeństwa, co nie jest proste, bo uczuciem obdarza ją człowiek fizycznie podobny do okrutnego męża. Sarah bardzo tęskni za wnuczkami i próbuje znaleźć sobie zajęcie, ucząc chętne dziewczynki pieczenia ciastek. Jedna z kilkulatek jest wyjątkowo nieznośna. Tymczasem niewielu mieszkańców miasteczka bierze sobie do serca akcję uprzyjemniania życia innym.
Jednak powieść Roberts, mimo tej programowej naiwności oraz prostoty jest słodka jak czekolada, której w samej historii nie brakuje. Zresztą czytelniczki spragnione słodkości będą mogły wypróbować przepisy bohaterek na ciasteczka: zestaw kulinarnych wskazówek wieńczy tę powieść i nieco uprzyjemnia (właściwie osładza) fakt, że tak przyjemna lektura kończy się i trzeba wrócić z azylu do codzienności. Przy okazji natomiast jeszcze raz może uwiarygodnić bohaterki. Czekolady jest w tekście sporo, a ciepły i serdeczny styl pisania Sheili Roberts świetnie się w ten wątek wpisuje: ta autorka po prostu musi tworzyć ciepłe, bożonarodzeniowe powieści o smaku czekolady, gdzie indziej nie byłaby tak przekonująca i tak atrakcyjna dla odbiorczyń. W związku z tym łatwo jej wybaczyć, że właściwie sprzedaje marzenia, odsuwa prawdopodobne scenariusze na rzecz idealizowanych scenek i mówi czytelniczkom to, co te chciałyby o swoich postaciach usłyszeć.
„Uliczka aniołów” to powieść dla tych odbiorczyń, które potrzebują nieskomplikowanej (mimo że wielowątkowej) historii o przyjaźni, miłości, dobroci i poszukiwaniu szczęścia, za to dosyć mają życiowych kłopotów. Ta obyczajówka zapewnia rozrywkę i uruchomi tęsknotę za światem, w którym wszystko samo się w końcu ułoży. Na poziomie fabularnym to niemal młodzieżowa relacja – ale autorce wyraźnie zależy na tym, żeby przekazać swoim czytelniczkom ważną prawdę: warto czynić dobro, bez względu na to, jakie będą tego konsekwencje. To książka o kojącym rytmie, przesycona optymizmem mimo wszystko. Urocza jak miejsce akcji, naiwna jak jej bohaterki – a przecież i tak przyciągająca, bo lekka i dająca nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz