piątek, 27 stycznia 2012

Tony Fitzjohn: Tańczący z lwami. Moja afrykańska przygoda

Świat Książki, Warszawa 2012.

Wśród lwów

„Zabawne, że kiedy lew dopada człowieka, nie rozrywa go na strzępy” – tak brzmi pierwsze zdanie tomu „Tańczący z lwami”. Zaraz potem następuje opis ataku, jaki na Tony’ego Fitzjohna przypuścił jeden z jego podopiecznych. Zaczyna się zatem od trzęsienia ziemi, a dalej… trudno się już oderwać od lektury, choć nie jest to anegdotyczna i lekka opowiastka, a świadectwo olbrzymiej pracy, jaką podjęło dwóch ludzi, by ocalać dzikie zwierzęta i przywracać je naturalnemu środowisku. Pytanie, czy to zajęcie bezpieczne, w zasadzie już w pierwszym akapicie traci rację bytu. A ciekawość rośnie.

Sprawiający poważne problemy wychowawcze Tony wyrósł na buntownika, który nigdzie nie mógł zagrzać miejsca. Trafił w końcu do Kenii, do George’a Adamsona, starego już strażnika łowieckiego, który akurat potrzebował asystenta. Poprzedniego zabił lew. Tak rozpoczęła się afrykańska przygoda Tony’ego, który już od spotkania z pierwszym lwem wiedział, że tym właśnie chce się zająć. Działa u boku George’a, opiekując się kolejnymi zwierzętami i stawiając czoła nie dzikiej przyrodzie, a ludziom – utrudniającym życie dziwnymi przepisami, niebezpiecznym i nieprzewidywalnym. Uczył się, jak postępować z ogromnymi drapieżnikami, świętował ich sukcesy i martwił się ich porażkami. Codziennie igrał ze śmiercią, bo nawet oswojone lwy w pewnych warunkach mogły zaatakować.

Tom „Tańczący z lwami” wyraźnie dzieli się na dwie części. W pierwszej Tony uczy się opieki nad lwami pod okiem Staruszka George’a, który stał się szybko prawdziwym przyjacielem. Wspólnie z nim prowadzi obóz dla lwów – i chociaż do opieki nad jednym potrzeba dwóch dorosłych mężczyzn, zdarzało się, że zajmowali się naraz kilkoma dużymi grupami. W tej partii Tony przedstawia kolejne wzruszenia i osiągnięcia, radości, które zdradzają głęboką pasję i oczarowanie trudną pracą. Od czasu do czasu napomyka o swoim problemie z alkoholem, wspomina też o kolejnych dziewczynach, które z reguły przegrywały w końcu z lwami. Drugą część otwiera tragiczna śmierć George’a i odsunięcie Tony’ego od obozu – wydarzenia poprzedzone szeregiem bezsensownych biurokratycznych przeszkód w rozwijaniu działalności. Tony zaczyna w innym miejscu, tym razem chroniąc… likaony. I nosorożce. Poznaje Lucy i zakłada rodzinę.

Autor dość szczegółowo opowiada o swojej pracy w Afryce, życie prywatne i niedogodności niezwiązane z zajęciem odsuwając na dalszy plan. Obok elementów ściśle przygodowych czy momentami rozrywkowych (zabawy z lwami, naprawianie samochodu znalezionymi na pustkowiu „materiałami”) pojawia się tu całkiem sporo informacji o działalności na rzecz ochrony dzikich zwierząt i o trudnościach do przezwyciężenia. Kiedy do tekstu wkraczają ludzie, z reguły są to wrogowie, którzy nie przyniosą nic poza problemami. Najpierw przedstawianie Joy (kobiety, której opowieść przyczyniła się do powstania „Elzy z afrykańskiego buszu”) jako osoby oględnie mówiąc nieprzyjemnej może dziwić – potem okazuje się, że taka postawa ma swój głębszy sens. Mimo codziennej styczności z dzikimi zwierzętami najbardziej niebezpieczni dla autora są inni ludzie.

Czytanie o problemach polityczno-biurokratycznych przerywane jest wzruszeniami, którymi autor chce się dzielić – na przykład podziwianiem kolejnych młodych, które wypuszczone na wolność lwice przynoszą, by pochwalić się dawnym opiekunom. Nie sposób po tej książce nie pokochać wielkich kotów. A chociaż część tych opowieści brzmi, jakby była wyjęta z wyobraźni, zamieszczane w tomie zdjęcia przypominają o ich prawdziwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz