wtorek, 11 maja 2010

Krystyna Gucewicz: Zaczekaj na koniec deszczu

Muza SA, Warszawa 2010.


O miłości bez sentymentu

Do historii zapowiadanych jako opowieści o miłości podchodzę z dystansem – bo ckliwy sentymentalizm nie należy do preferowanych przeze mnie pomysłów na prowadzenie narracji. Krystyna Gucewicz – według notki na okładce tomu „Zaczekaj na koniec deszczu” – „pytana o plany na przyszłość, odpowiada: kochać i być kochaną”. Tytuły niektórych jej książek („Kocham cię”, „Serce na smyczy”) także nie brzmiały zachęcająco, miłość jako katalizator fabuły w najnowszej publikacji Muzy nie pozostawiała złudzeń. A jednak…

A jednak Krystyna Gucewicz temat potraktowała niebanalnie, tworząc autobiograficzną – i fabularyzowaną – relację w stylu, będącym wypadkową pióra Agnieszki Osieckiej i Hanny Bakuły. „Zaczekaj na koniec deszczu” to zestaw wydarzeń, połączonych osobą Ludwika, Lu. Bohaterka – najpierw młoda dziewczyna, stopniowo nabierająca życiowego doświadczenia, potem kobieta z przeszłością, wikła się w rozmaite związki, opierające się przede wszystkim na pożądaniu. Stałym refrenem w jej życiu okazuje się przyjaciel z dzieciństwa – życiorys Lu pełen jest niespodzianek i zakrętów. Lu powoli traci siebie, naginając własne zasady do wymogów aktualnej rzeczywistości. Co pewien czas losy bohaterki i Lu zazębiają się – każde spotkanie to błysk niesprecyzowanego, z góry skazanego na niepowodzenie, uczucia.

Krystyna Gucewicz prowadzi swoją opowieść z daleka od racjonalnych zachowań, logicznych decyzji i spokojnych wydarzeń. Błyskawicznie przeskakuje na kolejne wątki, nie roztkliwia się nad przeszłością, próbuje utrzymywać dystans do historii, opowiada żartobliwie i lekko, chociaż treść jej relacji odbiega od beztroskich wspomnień. Bohaterka „Zaczekaj na koniec deszczu” jest jakby przeniesiona z opowiadań Agnieszki Osieckiej – chciałaby znaleźć szczęście w miłości, ale jedyne, co oferuje jej życie, to przelotne związki polegające na seksie. Tyle że postać u Krystyny Gucewicz za inną egzystencją nie tęskni – być może nawet sobie jej nie wyobraża. W pogoni za szczęściem podejmuje nerwowe kroki – lecz raczej nie żałuje tego, co się stało. Na tym tle dziwne uczucie do Lu wybrzmiewa silniej i bardziej egzotycznie – to z kolei stanowi wabik dla czytelników.

„Zaczekaj na koniec deszczu” to opowieść mocno osadzona w realiach PRL-u. Wielbicieli kabaretów tamtego okresu oraz teatrów studenckich musi ucieszyć fakt, że autorka zgrabnie wplata w narrację komentarze, fragmenty skeczy i obiegowe dowcipy. Wszystko to, co trafia dziś do sentymentalnych antologii peerelowskich żartów, w powieści Krystyny Gucewicz ożywa. Miłośnicy humoru dawnych lat z przyjemnością odnajdować będą w tej książce strzępki haseł padających z estrady – śledzenie tego typu zapożyczeń jest dodatkowym prezentem dla odbiorców.

Białoszewski, Kleyff i Mrożek, a obok Jaruzelski, Gierek i Wałęsa – momentami tło z „Zaczekaj na koniec deszczu” przypomina kolaż postaci i wydarzeń. Dzieje się tu mnóstwo i autorka nie ma czasu na zatrzymywanie się nad emocjami czy statycznymi opisami. Osobiste wspomnienia fastryguje pokoleniowymi doświadczeniami, sprawdza się jako przewodniczka po minionej epoce.

Barwnych miłosnych historii jest w tej książce wiele, każdy rozdział przynosi inny klimat, inną opowieść i inne nadzieje. Mieści się w tomie również ogromna ilość zdjęć z archiwum autorki – to chyba jeden z nielicznych elementów sugerujących autentyczność opowieści – ale podczas lektury autobiografizm schodzi na dalszy plan – to kompletnie nieistotne, czy przedstawiane tu wydarzenia miały miejsce naprawdę – „Zaczekaj na koniec deszczu” czyta się bowiem jak powieść obyczajową, szaloną i atrakcyjną, niezwykłą i trudną do zapomnienia. Krystyna Gucewicz zaproponowała książkę charakterystyczną, wyróżniającą się spośród typowych obyczajówek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz