niedziela, 14 lutego 2010

Meg Harper: Moja mama i zielonooki potwór

Akapit Press, Łódź 2010.


Złośnica

Meg Harper w tytułach serii „Moja mama i…” stawia na tajemniczość oraz wrażenie przenikania się codzienności ze światem fantazji – lecz proponuje młodym odbiorczyniom nieschematyczne powieści obyczajowe, w których zwykłe problemy wysuwają się na pierwszy plan. Po „psie z piekła rodem” przyszedł czas na „zielonookiego potwora” – i chociaż kandydatów do tej roli będzie w historii dość sporo, rozwiązanie do oczywistych nie należy. W tomie „Moja mama i zielonooki potwór” Meg Harper mnoży wątki i komplikuje fabułę po to, by pokazać trudy i kłopoty wieku dojrzewania.

Kate, główna bohaterka i narratorka, to dziewczyna impulsywna. Najpierw działa, potem zastanawia się nad sobą, w atakach wściekłości najpierw krzyczy, potem myśli – takie zachowanie nie pomaga jej w rozwiązywaniu problemów, sprawia za to, że nastolatka oddala się od bliskich. W podły nastrój wprawia ją seria konfliktów: nowa opiekunka do dzieci nie wywiązuje się dobrze ze swoich obowiązków, mama po urodzeniu bliźniaczek wpada w depresję, a Chas, najlepszy przyjaciel, przyłącza się do grupy skejtów i całymi dniami jeździ na deskorolce. Na domiar złego umiera babcia Kate, a rodzice Chasa zmagają się z jakimś tajemniczym problemem. Kate nie umie poradzić sobie z codziennymi smutkami, nie ma się też komu zwierzyć ze swych zmartwień – kolejne przykrości traktuje więc jako okazję do awantur.

Nowa powieść Meg Harper jest aż gęsta od emocji – przede wszystkim autorka podkreśla gniew, zazdrość i rozczarowanie. Uchwyciła swoją bohaterkę w fazie buntu: przeczulona na punkcie sprawiedliwości Kate traci zdolność rzeczowego oceniania sytuacji, a to pcha ją do wydawania pospiesznych i krzywdzących sądów. Harper pokazuje, jak brak cierpliwości i wyrozumiałości może zrujnować międzyludzkie relacje, udowadnia, że gniew nie pozwoli odbudować przyjaźni – i nie jest dobrym argumentem w dyskusjach. Kate wylewa swoje żale w dzienniku internetowym (lecz tak naprawdę jedynym sygnałem diariuszowości staje się pierwszoosobowa narracja, rozdziały są tu bowiem zupełnie klasyczne i pozbawione dat, nie ma też innych elementów charakterystycznych dla gatunku). Dziewczyna, wzorem nastolatek, reaguje na wszystko przesadnie, a momentami histerycznie – wydaje się więc, że powieść „Moja mama i zielonooki potwór” będzie swoistą prośbą o opamiętanie. Autorka pokazuje w niej, jak wiele można stracić przez bezsensowne kłótnie i jak złość zaślepia.

Tym razem więc to warstwa psychologiczna dominuje – ale przecież Meg Harper dba również o to, by nasycić fabułę barwnymi wydarzeniami. Pojawia się zatem impreza, która nie dla wszystkich uczestników kończy się dobrze, bójka (w jej trakcie mama-pastor będzie miała szansę udowodnić przydatność kursów samoobrony), będzie niechciany i narzucający się chłopak, będą krótkie chwile porozumienia z au pair i różne spojrzenia na życie nastolatków. Meg Harper postarała się, by jej książka była dynamiczna i by czytelniczki znalazły w niej odbicie swoich doświadczeń.

Tematem, na który warto – po raz kolejny – zwrócić uwagę jest kwestia przyjaźni z Chasem. Autorka w poprzednim tomie nakreśliła bardzo silną więź pomiędzy Kate i synem pani Uroczej Peterson – tym razem zmieniła jednak sytuację, przedstawiając Chasa obcego i dalekiego – i jednocześnie zaskoczenie Kate, która nie spodziewała się, że przegra konkurencję z deskorolką i kilkoma nieciekawymi nastolatkami. Chas-opoka sam potrzebuje pomocy, ale jako introwertyk, nie potrafi wyjaśnić dziewczynie przyczyn swojego zachowania. Meg Harper świetnie nakreśliła w tej powieści zmieniające się bez przerwy stosunki między bohaterami: choć odnosi się do poważnych – i stresujących także dorosłych – spraw, specyfikę zależności na linii Kate-Chas szkicuje bardzo subtelnie. Innym tematem wartym zauważenia jest kwestia żalu i emocji po śmierci babci – autorka stara się trochę pomóc młodym ludziom, zagubionym w procesie żałoby, pokazuje odejście od schematów i wyjaśnia uczucie odrętwienia, które często prowadzi do wyrzutów sumienia jako niezgodne z funeralnymi konwencjami. Śmierć bliskiej osoby nie została tu potraktowana zdawkowo a z należytą uwagą. Stara się więc Meg Harper być pomocna dla odbiorczyń.

Po raz kolejny Emilia Kiereś sprawdza się tu jako tłumaczka. Zwykle seryjne i „szybkie” powieści dla młodzieży mają maksymalnie uproszczoną narrację – w książce „Moja mama i zielonooki potwór” mimo ekspresywnego charakteru historii i mimo dużej ilości rozbudowanych dialogów zwraca uwagę ładny język i styl opisów. Kolokwialne zwroty, wplatane od czasu do czasu w relację, uwiarygodnią tę opowieść, lecz do rytmu tej prozy nie można mieć zastrzeżeń. Czytelniczki otrzymają nie produkt – a ładnie napisaną (przełożoną) książkę. Jedyne, co mnie zastanawia, to konsekwentna forma „chłopacy” – ale w ustach nastolatki (bo to przede wszystkim Kate się nią posługuje) nie brzmi ona zbyt dziwnie.
Meg Harper uczy nastoletnie odbiorczynie, że warto czasem stłumić gniew i poczucie krzywdy i dać dojść do głosu drugiej stronie. Nakłania do wyrozumiałości i spokoju – w książce o żywej, szybko zmieniającej się akcji i bogatej galerii postaci.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz