poniedziałek, 28 grudnia 2009

Andrzej Korybut-Daszkiewicz: W pustyni bez puszczy

Zysk i S-ka, Poznań 2009.


Encyklopedia Sudanu


Podróże kształcą. Kształcą też reportaże podróżnicze, pod warunkiem, że chce się prześledzić wszystkie informacje w nich zawarte. Andrzej Korybut-Daszkiewicz jednak swoją historię wiadomościami przeładowuje, do tego stopnia, że z początku może nawet zniechęcić spragnionych czystej relacji z wyprawy życia. „Ktoś może zarzucić encyklopedyczny wręcz zasób informacji, ale to może być także zaletą, że udało się je zebrać na temat tej krainy” – takie słowa Ryszarda Kapuścińskiego przytacza we wstępie autor – i szybko okaże się, że to niebezpodstawna uwaga. Na początku Korybut-Daszkiewicz zasypuje czytelników wiadomościami historycznymi i wydaje się, że te wywody, chociaż napisane przystępnym, prostym językiem, oddalają faktycznie myśl o reportażu. Autor tłumaczy wprawdzie, do czego są mu potrzebne naukowe wstawki, lecz nie dla wszystkich zabrzmi to wyjaśnienie przekonująco. „Ledwie jeden film się zakończył, a już zapamiętana wiedza przywołuje następny” – pisze Korybut-Daszkiewicz, by usprawiedliwić przejście od analizowania prac przy starożytnych kanałach żeglownych do wiadomości o Cheopsie i piramidach. Trudno jednak dać wiarę wymówce o pamięci, jeśli mamy do czynienia z suchymi, niemal nieprzetworzonymi faktami – mógł autor wyrzucić dane na margines książki, z jakiegoś powodu nie chciał – więc do erudycyjnych popisów trzeba się po prostu przyzwyczaić. Zresztą, gdyby ktoś w trakcie lektury chciał poszerzyć zasób wiadomości, nie będzie musiał daleko szukać.
Na szczęście wkrótce opowieść przybiera właściwą, to znaczy naprawdę atrakcyjną dla czytelników formę: rozpoczyna się relacja z podróży po Sudanie. Korybut-Daszkiewicz odwiedza miejsca, które zapamiętał z dziecięcych lektur. Podąża śladami Stasia i Nel, zresztą na realizację dawnego marzenia wskazuje też tytuł – „W pustyni bez puszczy” to przecież jasne nawiązanie do dzieła Henryka Sienkiewicza.
Historia z wizą i ekstremalnymi afrykańskimi temperaturami wreszcie przykuwa uwagę – to już nie papierowe wywody, a żywa i miejscami dowcipna relacja prywatna, osobista i niepowtarzalna. Autor w końcu jawi się jako normalny człowiek, nie komputer do przetwarzania danych. Wielu rzeczy nie wie, wielu nie jest świadomy, musi się dowiadywać wszystkiego na miejscu, w Sudanie. To znacznie ciekawsze niż typowe książkowe wiadomości, daty i liczby – bardziej rozpala wyobraźnię i lepiej trafia do odbiorców. Korybut-Daszkiewicz wprowadza czytelników w nowy świat. Obserwacje są soczyste i żywe, „W pustyni bez puszczy” zamienia się w film – szybko następują po sobie wyraziste scenki i wydarzenia, ujawniają się – co nieuniknione – różnice kulturowe. Czasami reportażysta decyduje się na zestawienie z własnymi odczuciami fragmentów dawnych lektur, tworząc w ten sposób subiektywny przewodnik literacki – ale bez wątpienia największe wrażenie na czytelnikach uczynią bezpośrednie relacje i obserwacje.
Przyciąga do tej książki także postać Mansura – rodaka, który oprowadza autora po Sudanie i umożliwia mu odkrywanie największych tajemnic kraju. O ile jednak w opisach przeżyć jest Korybut-Daszkiewicz przekonujący, o tyle już w dialogach uderza sztuczność. Autor za wszelką cenę chce uniknąć potocznego języka, brakuje mu stylistycznego wyczucia, w rezultacie bohaterowie nie mówią, a przemawiają, przerzucając się kwestiami rodem niemal z podręczników dobrej konwersacji. Trudno uwierzyć, by w sercu Sudanu dwaj Polacy posługiwali się stylem literackim – lecz to wybór i decyzja autora. Zresztą, Korybut-Daszkiewicz uprawia pisarstwo starej daty, obce są mu medialne popisy. Wychowany na Sienkiewiczu, Jasienicy i Wańkowiczu nie skieruje się w stronę konwencjonalizowanych wypraw, jakich dziś sporo choćby w telewizyjnych relacjach, dostosowanych do wrażliwości i potrzeb masowego odbiorcy. Zdecydowanie woli autor bezpieczną tradycję niż szarżowanie i gromadzenie atrakcji.
Opowieść rozkręca się coraz bardziej i staje się naprawdę intrygująca, kiedy sam reportażysta zaczyna dostrzegać potencjał z pozoru drobnych ciekawostek i próbuje zestawiać życie w Afryce z doświadczeniami wyniesionymi z Polski. Odejście od misji edukacyjnej w stronę publicystyki wychodzi książce zdecydowanie na dobre, a wynajdowanie śladów bytności rodaków na Czarnym Lądzie jeszcze dodaje relacji smaczku.
Nie da się ukryć faktu, że „W pustyni bez puszczy” to tom zrodzony z prywatnej fascynacji, widzialny przejaw zrealizowanego marzenia, podbudowany jeszcze chęcią złożenia kompendium wiedzy o Sudanie.

11 komentarzy:

  1. a cóż to za notka prawna się pojawiła kilka dni temu? trzeba komuś przypominać o tym, co mówi ustawa? mam nadzieję, że nie miałaś takich chorych akcji z plagiatem, jak ja... ehh... pozdrawiam ciepło o obiecuję jutro maila jak uda mi się znaleźć chwilkę:). cmok.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie, na wszelki wypadek wisi, była na dole, ale wrzuciłam ją do górnego paska, bo w dawnych czasach kilka razy musiałam walczyć z ludźmi, którzy podpisywali się pod moimi tekstami własnym nazwiskiem. Teraz dmucham na zimne ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tja, jakby te kilka zdań miało powstrzymać plagiatorów :P Wytrwałości życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Izabela Mikrut1/1/10 12:19

    wiesz, wtedy masz wyraźną podstawę do ścigania ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy2/4/10 20:39

    Książkę jak na razie tylko gruntownie przejrzałem, i jakoś to przeglądanie mnie nie zachwyciło.
    Nie rozumiem też, co w tej książce ujęło Kapuścińskiego. Kapuściński, owszem koloryzował, ale robił to genialnie. A styl tego autora przypomina mi jak zywo Jacka Pałkiewicza, który też popisuje się wątpliwą erudycją, opowiada o swoich przewagach, a nie radzi sobie ze stylem i dialogami.
    No i dlaczego autorzy nielicznych książek o Sudanie tak dramatyzuja?
    Niedawno wróciłem z pólnocnego Sudanu, gdzie spędziłem półtora miesiąca. Nie miałem zadnych problemów, czułem się bezpiecznie. Przyjazni, góścinni ludzie, nawet do służb mundurowych żadnych pretensji mieć nie mogę, poza tym, że mają biurokrację taką, jakiej nigdy w Polsce nie mieliśmy.
    Tymczasem z reportaży z Sudanu wynika, że autorzy w tym Sudanie czuli się niemal jak Marlow z "Jądra ciemności" płynący po płk Kurza...
    Marcin S. Sadurski

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy13/4/10 19:32

    I po lekturze. Ksiazke przeczytalem.
    Uwaznie.
    I mowiaz eufemistycznie - zachwycila mnie. Robi wrazenie chaotycznej kompilacji z watkiem fabularno-autobiograficznym wklejonym na sile.
    Konstrukcja nieco jak w ksiazkach podrozniczych Szklarskiego (spora ilosc informacji i madre rozmowy glownych bohaterow). Tylko, ze ksiazki Szklarskiego to byly powiesci przygodowe dla mlodziezy i Szklarski nigdzie nie pisal, ze zwiedzal opisywane przez siebie kraje i przezywal w nich te przygody.
    Tymczasem ja odnosze wrazenie, ze pan Andrzej Korybut-Daszkiewcz w tym Sudanie w ogole nie byl - takie jest nagromadzenie bledow...
    Autor nie podaje daty swojej wizyty, ale z roznych podanych faktow wynika, ze nie bylo wczesniej, niz jakies 10 lat temu. Moze 5.
    A widzi calkiem inny Sudan niz ja widzialem.
    Wydaje mi sie, ze nieuczciwe jest tez powolywanie sie na towarzysko-rodzinne znajomosci (od Wankowicza i Jasienicy do prof. Michalowskiego i Kapuscinskiego). Wyglada to na probe uwiarygodnienia swoich racji i relacji.
    A, i jeszcze jedno - autor kilka razy wspomina, ze w Sudanie panuje absolutny zakaz fotografowania, wiec jego aparat musial pozostac w walizce.
    Tych, ktorzy chcieliby jednak zobaczyc jak ten prawdziwy Sudan wyglada zapraszam do mojej galerii: http://picasaweb.google.com/marcin.sadurski

    Marcin S. Sadurski

    OdpowiedzUsuń
  7. Anonimowy14/4/10 14:59

    Errata:
    Napisalem:
    'I mowiaz eufemistycznie - zachwycila mnie. '
    Mialo byc:
    I prawde mowiac, to marna ksiazka jest. Pod wieloma wzgledami.
    Marcin S. Sadurski

    OdpowiedzUsuń
  8. Anonimowy18/4/10 16:11

    Zgadzam się z Marcinem. Autor odwiedził Sudan prawdopodobnie na początku lat 90-tych, chociaż po treści książki ciężko to stwierdzić jednoznacznie. Czytając książkę można odnieść wrażenie że opis dotyczy Sudanu współczsnego. Tak jak opis polski z poczatku lat 90-tych niewiele mialby wspolnego z obecną rzeszywistoscia, tak i Sudan mocno przeobraził się w ostatnich latach.
    autor wrpowadza czytelnika w błąd okazując w ten sposób swój kompletny brak profesjonalizmu, którego nie da się ukryć pod płachtą bądz co bądz mocno pretensjonalnego stylu.
    Dla osób które widziały Sudan książka jest co najmniej irytacją natomiast dla tych którym nie było to jeszcze dane, jest zwykłym utrwaleniem szkodliwych stereotypów. Jednoznacznie przestrzegam książka ani nie warta zakupu ani tym bardziej poświęconego czasu jej lekturze.

    OdpowiedzUsuń
  9. Anonimowy19/4/10 13:27

    Na podstawie uwaznej lektury sadze raczej, ze btl to koniec lat 90 lub poczatek obecnego wieku.
    Jednak nawet, jesli przyjmiemy ze byl to poczatek lat 90, to nagromadzenie bledow prowadzi do wniosku, ze albo u autora b. kiepsko z pamiecia, albo nie odwiedzal osobiscie wiekszosci opisywanych miejsc, a nawet - jak pisalem - mozliwe, ze w ogole nie byl w Sudanie, bo te bledy dotycza rowniez Chartumu.
    Marcin S. Sadurski

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety, Marcin ma całkowita rację. Miesiąc temu wróciłem z Sudanu. Z ekipa Afryki Nowaka przejechaliśmy go z północy na południe, czytając po drodze m.in. książkę pana Andrzeja. Momentami jest to stek bzdur, niektóre błędy aż rażą, a najbardziej denerwuje to, że napisana jest, jakby autor był w Sudanie w 2009 r.

    Pozdrawiam i zapraszam na www.peron4.pl, gdzie znajdziecie kilka świeżutkich historii znad Nilu :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam
    Autor prawdopodobnie nigdy nie byl w Afryce , książka ma wiele blędów np . Autor pisze o szczepiące na malarię której jeszcze nie wymyślono ( może pomylil z żólta febrą ) , wróble odlatuja z bocianami do cieplych krajów .
    Bylem wielokrotnie w różnych krajach Afryki i wg mnie ta książka to SF . Strata czasu .Autor nawet nie odpisuje na maile . Po prostu to fikcja literacka .
    Robert

    OdpowiedzUsuń